Recenzja Shadow of the Ninja Reborn na Nintendo Switch
W latach 90’ Pegasusa mieli wszyscy. A jak ktoś nie posiadał swojego, to grał u kolegi. Każdy skakał Mario, większość strzelała do kaczek, a ilość gier była przytłaczająca. W tym poletku prężnie rozwijały się run and guny i inne wojowania mieczem w side-scrollerowej formie. Po latach wszystko się miesza w głowie, ale pewnie jakieś wspomnienia przebijają się u każdego z nas… dziadów.
Mój mózg odblokował jedno z nich przy pierwszej zapowiedzi powracającego Shadow of the Ninja. Wróciłem wspomnieniami nie tyle do momentu, kiedy w to grałem. Ja doskonale pamiętam, że się zawziąłem i to skończyłem.Studio NatsumeAtari wraca do swojej niedocenianej gry sprzed ponad 30 lat. Oryginał debiutował w 1990 roku i dla większości dzieciaków był kolejną ninją biegającą po ekranie. Dziś ten świat przyszłości może być odrobinę barwniej przedstawiony. Pozwolić sobie na więcej i skorzystać z dobrodziejstw technologii. Tyle że nie zawsze na czymś takim się zyskuje… Shadow of the Ninja Reborn pojawi się na Switchu dziś, tj. 29 sierpnia 2024 roku.
Nostalgia
Fabularnie Imperator Garuda przejął całe Stany Zjednoczone, budując pośrodku wielką twierdzę. To siłowe zawłaszczenie przyjdzie powstrzymać dwóm wyszkolonym wojownikom ninja - Lordowi Hayate i Lady Kaede (do wyboru przy graniu solo).
Jak w przypadku side-scrollerów tamtych lat, dla nas ważne, żeby przyjemnie się wybijało kolejnych bandytów. W latach 90’ łatwo było się dać temu oczarować. Bohaterowie dysponowali całkiem szerokim wachlarzem ruchów, mogąc chwytać się rur i poręczy, po których można było się również wspinać. Przeciwników wybijali kataną lub kusarigamą (łańcuchem) dysponując jeszcze kilkoma power-upami. Dziś brzmi to śmiesznie, ale wtedy… bajka.
Teraźniejszość
Już sam powrót do tej gry mnie cieszy, więc wybaczcie lekką stronniczość. Reborn przenosi wszystkie znane levele (5 klasycznych i 1 całkowicie nowy), wszystkich bossów (bardzo widowiskowych na tamte czasy) i stara się oddać gameplayową magię. To ostatnie jest jednak szalenie problematyczne, bo świat poszedł do przodu, retro platformery wciąż powstają, a Shadow of the Ninja stoi na stanowisku, żeby dać nam więcej tamtego z 1990.
Świat ma być bogatszy, levele tętnić większym życiem, nawet jeśli odbędzie się to kosztem uroku tamtejszej grafiki. Styl skręcił tu stanowczo zbyt mocno w jaskrawe kolory. Minimalizm poprzednika znacznie lepiej oddawał futurystyczny klimat. Pasował do otoczki z okupacją na pierwszym planie. Reborn jest po prostu zbyt radosny. Wygląda schludnie, ale niewiele więcej byłbym w stanie o nim powiedzieć.O ile to kwestia gustu i element do ewentualnej akceptacji, tak gameplay ucierpiał znacznie bardziej na rozbudowaniu każdej z plansz. Shadow of the Ninja zawsze był grą wymagającą, ale remake podkręca poziom trudności jeszcze mocniej, uprzykrzając nam poruszanie. Jeśli nasza Ninja chwyta się automatycznie każdej możliwej poręczy, to bardzo łatwo chwycić się tej, której nikt nie chciał. Oryginał tego problemu nie miał, bo i elementów otoczenia było wyraźnie mniej. Tu stanowczo zbyt często mnie to frustrowało.
Podobny pstryczek w nos należy się przełączeniu podręcznych przedmiotów do użycia. System jest niewygodny i jednym kliknięciem obejmuje tylko dwa przedmioty, a nie całość listy. Patrząc na to, że to dynamiczny produkt, który rzadko kiedy da Ci chwilę wytchnienia, to stanowi on dodatkową (i zbędną) przeszkodę. Życzyłbym sobie czegoś intuicyjnego! Szczególnie że mocno wzbogacono arsenał. Nie przypominam sobie tyle bomb, strzelb i innych pomocy do wykorzystania w trakcie walki ze złem tamtych lat.Wiele rzeczy zrobili źle, ale i tak sercu jest to bliskie. Nastawcie się na wiele powtórek każdego z poziomów i chwała im za to, że są podzielone na mniejsze etapy z checkpointami. Pasek życia w Shadow of the Ninja kruszy się tak szybko, że zacząłem podziwiać młodszego siebie, że tę grę pokonał. Oczywiście sęk w tym, że tam było przejrzyście i łatwiej, ale na oficjalne stanowisko musiałbym sięgnąć po oryginalne doświadczenie. Gdzieś tam brakuje takiej opcji w menu. Chciałoby się zobaczyć to w pełniejszej formie, bo tak dostaniecie pokolorowaną retro grę na godzinę z hakiem. Do powtórki w kooperacji, ale tylko przy żelaznych nerwach kompana.
Z drugiej strony - ile gier zostaje rzuconych po latach przy minimalnym nakładzie pracy? Tu na pewno widać włożone serce, co doceniam.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie PR Hound
Plusy:
Nostalgia - nie dla wszystkich, ale jeśli jest, to najmocniejszy atrybut
Bossowie nawet dziś są wyjątkowi i wymagający
Przy tym poziomie trudności łatwość powtórki etapu od checkpointa jest mile widziana
Minusy:
Oprawa jest schludna, ale przesadnie kolorowa
Bogatsze otoczenie gryzie się z lepkimi łapkami bohaterów i może rodzić frustrację
Przełączenie podręcznych przedmiotów jest uciążliwe