Pewnie nie każdy z Was się ze mną zgodzi, ale Elden Ring to dla mnie jedna z najlepszych gier jaka powstała ostatnimi czasy. Ogromny i zróżnicowany świat zachwycił mnie i pochłonął na setki godzin. Design większości bossów to niepodważalnie Top Tier. Po sukcesie serii Dark Souls coraz więcej producentów bierze się za gry typu souls-like, których na dzień dzisiejszy jest od groma. Gunfire Games posiada w swoim portfolio grę Remnant: From the Ashes, które ujrzało światło dzienne kilka dobrych lat temu, ale dopiero teraz posiadacze Switcha mogą spróbować tytułu. Jak smakował?
Głęboko zakorzenione
Historia toczy się w postapokaliptycznym mieście, które zostaje zaatakowane przez nieznane siły zwane The Root (wyglądem przypominają drzewce). Odparcie najazdu nie jest łatwe, bowiem nieliczni pozostali przy życiu. W kryjówce zwanej Ward 13 poznajemy resztę ocalałych, którzy oferują swoją pomoc, jednocześnie będąc w posiadaniu technologii pozwalającej na przenoszenie do alternatywnym światów.
Deja vu
Gdzieś to już widziałem… Gołym okiem widać, że Remnant: From the Ashes było inspirowane twórczością FromSoftware. Początkowy próg wejścia jest wysoki, bowiem zwiedzając pierwszą lokację, spróbowałem dungeona. Co prawda zwykłe „sługusy” nie stawiają oporu, ale napotkany boss na końcu lochu napsuł mi krwi… ILE KRWI! Tytuł na pewno nie jest dla osób o słabych nerwach.
Ogniska w tym przypadku zostały zastąpione artefaktami przypominającymi czerwone kryształy. Tak samo tutaj odpoczywając przy nich, leczymy się i otrzymujemy pełne magazynki, ale… nie za darmo oczywiście! W zamian pokonani wrogowie odradzają się co do jednego. Punkty pełnią funkcję checkpointów, więc po zgonie postać pojawi się przy ostatnim napotkanym. To, co może cieszyć, to to, że autorzy dodali wiele rzeczy od siebie. Za niszczenie wrogiej siły nie otrzymamy żadnych dusz, a po prostu pieniądze, amunicję i przedmioty do ulepszania (o tym później). Lista atrybutów jest znacznie krótsza (o tym też później), a ilość klas mniejsza (a o tym w ogóle później). Dungeony są generowane proceduralnie, dzięki czemu ponowne rozpoczęcie gry nie będzie takie samo, a bossowie pojawiają się w losowych miejscach. No i jest gra w kooperacji, której przed premierą niestety nie miałem okazji sprawdzić.
Do wyboru, do koloru
Rozpoczynając samouczek, pierwsze co przeszło mi przez myśl to: „ale to będzie drętwe”. Cięcie przeciwników mieczem i zero jakiegokolwiek oporu z drugiej strony na starcie skreśliło tytuł, ale… gdy moim oczom ukazało się okno wyboru klasy, wszystko obróciło się o 180 stopni. Dużej różnicy między nimi nie ma (najbardziej odczuwalna na początku). Ograniczeń do wyposażenia nie mają, dwa z trzech atrybutów są takie same, a mody które dostaniemy i tak zostaną przez nas zmienione w późniejszym etapie gry. Świat prócz szerokiego wachlarza broni skrywa również multum strojów. Zestaw składa się z trzech części, których nie da się ulepszać, lecz ubierając cały, otrzymamy bonusowe statystyki i spory zastrzyk mocy. Wracając do broni – biała, po którą sięgałem tylko przy pustym magazynku lub gdy przeciwnikom udało się do mnie dojść. Fanem nie jestem, ale miło, że dodali.
Za to bronią palną jestem zachwycony. Strzelanie przypomina mi to z ulubionego „The Division”. To styl gracza tutaj zadecyduje – trzy strzały w tułów, by ściągnąć cel, lub poświęcić chwile czasu, by oddać jeden, lecz celny pocisk w łeb. Dla każdego coś dobrego – snajperki, strzelby, pistolety, czy nawet kusza. Wybór jest ogromny, a możliwość ich ulepszenia i modyfikacji poszerzają wachlarz. Kwestia pójścia do typa, wydania kasy i paru przedmiotów, a broń wskakuje poziomem oczko wyżej. Statystki wiadomka rosną, a dodanie do nich ulubionego moda tworzy spluwę prawie że idealną. Ekipa Gunfire zadanie domowe odrobiła!
Dobijamy do portu!
Gra ma swoje lata, a jak wypada port na Nintendo Switch? Dobrze? Nie… Bardzo dobrze! Wiadomo, że spodziewałem się downgrade’u, ale mimo tego tytuł prezentuje się przyzwoicie, a zwłaszcza w handheldzie (na TV czeka nas lekka pikseloza). Prócz aspektów graficznych, pochwalić też muszę za płynność. Nie zauważyłem jakichkolwiek spadków klatek, a przynajmniej takich, które zaburzyłyby rozgrywkę. Da się?
Remnant: From the Ashes to bardzo dobry tytuł i jeszcze lepszy port. Technicznie dopracowany na najmniejszej konsoli. Różnego rodzaju lokacje są pięknie zaprojektowane, a proceduralnie generowane lochy cały czas tworzą nową grę. Fabularnie może nie powala, ale nadrabia w kwestii rozgrywki. Feeling strzelania jest satysfakcjonujący, a duży wybór broni i ich modyfikacji pozwala na odnalezienie „tej jedynej”. Trzy klasy to ciekawy smaczek, lecz mało wnoszący do samej rozgrywki. Polecam wszystkim – tym, którzy jeszcze nie grali (jak ja) i tym, którzy chcą sobie przypomnieć lub pograć w drużynie. Naprawdę, zasmakowałem!
Remnant: From the Ashes to bardzo dobry tytuł i jeszcze lepszy port. Technicznie dopracowany na najmniejszej konsoli. Różnego rodzaju lokacje są pięknie zaprojektowane, a proceduralnie generowane lochy cały czas tworzą nową grę. Fabularnie może nie powala, ale nadrabia w kwestii rozgrywki. Feeling strzelania jest satysfakcjonujący, a duży wybór broni i ich modyfikacji pozwala na odnalezienie „tej jedynej”. Trzy klasy to ciekawy smaczek, lecz mało wnoszący do samej rozgrywki. Polecam wszystkim – tym, którzy jeszcze nie grali (jak ja) i tym, którzy chcą sobie przypomnieć lub pograć w drużynie. Naprawdę, zasmakowałem!
Dziękujemy firmie PLAION za dostarczenie gry do recenzji.