Najnowsza adaptacja filmowa pokazała nam Księżniczkę Peach w innym świetle. Zerwała z wizerunkiem damy wiecznie oczekującej ratunku. Nie zmieniała zamków, nie rozpaczała przesadnie za hydraulikiem, a całkiem sprawnie zarządzała królestwem i pokazywała swą zwinność na torze przeszkód.
Najnowsze Princess Peach: Showtime! kontynuuje ten trend. Tworzy z niej bohaterkę niejednej akcji. Kiedy wizyta w teatrze kończy się okupacją przez złe moce Madame Grape, dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce. Obiecuję pomóc poszkodowanym, choć nie obejdzie się bez pożyczania sobie od nich nowych mocy. Ten ekskluzywny tytuł na Switcha trafił do sklepów 22 marca 2024 roku.
Teatr Madame Grape
Konstrukcja gry zakłada przedzieranie się przez kolejne piętra teatru, gdzie weźmiemy udział w sztukach obrazujących naszą walkę ze złem. Na straży progresu staną poukrywane na poziomach gwiazdki, jednak ten “collectathon” ma próg zawieszony bardzo nisko. Wszelkie bariery pokonamy na podstawowych “znajdźkach”, których nie sposób uniknąć, przechodząc dany etap.
Nowa Peach jest grą skierowaną przede wszystkim dla młodszego grona odbiorców. Doświadczeni gracze nie znajdą tam żadnego wyzwania. Mechanika kręci się zazwyczaj wokół jednego przycisku, walka jest prosta, a ewentualna wpadka nie będzie bolesna w skutkach. Cofnie nas na start danego segmentu, a tych jest tu cały wysyp. Tak jak robią za checkpointy, są też frustrującą blokadą dla chcących maksować dany level. Kiedy pominiesz jakąś gwiazdkę (a o to nie jest trudno), to niestety będziesz zmuszony powtarzać całą misję od początku, jeśli przyświeca Ci cel zdobycia wszystkich.
Wciskaj B, trzymaj B
Grający bez “platynowego” spinania się dostaną przygodę na 5-6 godzin, która bardzo zgrabnie unika poczucia nudy. Tytuł robi kapitalną robotę pod kątem różnorodności i gameplayowych zmian. Często ponosi się na jakąś efekciarską akcję i klasycznie dla Nintendo potrafi zauroczyć. Nawet jeśli jesteś starym dziadem i za kontrolerem masz tu wakacje, to zawsze będzie miło popatrzeć (i docenić!) na niektóre pomysły. Każda nowa Peach witana jest z uśmiechem, choć ten może zniknąć na przestrzeni trzech leveli, jaki jest przewidziany na każdą wersję księżniczki - dostaniemy ich 10. Skłamałbym pisząc, że wszystkie trzymają jednakowy poziom i dostarczają taką samą frajdę. Są świetne, jak złodziejka, która wygląda jak Darkwing Duck, czy Power Rangerowa superbohaterka walcząca z kosmitami, ale znajdą się też nużące, jak pociesznie wyglądająca Pani Detektyw czy śpiewająca syrenka. Oczywiście to kwestia gustu i młoda grająca polubi zapewne wszystkie, ale stary grający będzie się bał kolejnej jazdy na łyżwach, gdzie notorycznie atakuje nas ten sam boss, a wszystko wygląda jak wyrwane z Krainy Lodu.
Niektóre stroje były po prostu ofiarami upraszczania ogółu. W jednym będziesz mknął przed siebie, skakał w dynamicznych sekwencjach (nawet jeśli proste, to wciąż fajne i widowiskowe), a w innym wlókł się pod wodą albo (o zgrozo) w kółko trzymał “B” przez określoną ilość czasu, żeby dojść do jakiejś detektywistycznej rewelacji. Nie wiem, czemu nie przyspieszyli tego procesu. Sama detektywistyczna polewa sprawia, że coś jest wolne, a Nintendo postanowiło hamować jeszcze mocniej. Jednak nawet jeśli coś niekoniecznie było “moje” i ze mną nie rezonowało, to i tak czas spędzony z tą grą był przyjazny. Całość wygląda kapitalnie, choć jest to okupione czkawką podczas loadingów - nie wpływają na rozgrywkę, ale czuć krwawienie Switcha. Każdy świat jest kolorowy i całkiem ciekawy. Cały czas coś się dzieje. Sytuacje, kiedy faktycznie czegoś nadużyli (jak wspomnianego łyżwiarskiego delikwenta) są w mniejszości i nie kłują oczu. A mamy jeszcze fajnie zaprojektowanych i równie różnorodnych bossów. To akurat nie jest gwarancją u Nintendo, bo lubią powielać dany schemat. Tu każdy był inny i wymagał nieco innego podejścia.
W pieluchach
Nie wierzyłem w ten projekt jakoś szczególnie. Podchodziłem z dystansem i finalnie dałem się omamić. Dalej nie winduję tego do poziomu wielkiej gry, której nie można na Switchu pominąć, ale było lepiej, niż się spodziewałem. Doceniam jak zgrabny stanowi to pakiet dla raczkujących w gamingu, gdzie w ramach jednej historii wydarzy się tak wiele. Nawet nie przeszkadzało mi to, że to chyba najprostsza gra z możliwych i Kirby and the Forgotten Land z perspektywy czasu wydaje się trudniejszy.
Dziękujemy firmie Conquest Entertainment za dostarczenie gry do recenzji.