OU to najnowsza produkcja od room6 oraz G-MODE. Jest to gra ciekawa, ciepła i w pewnym sensie nostalgiczna. Trzeba tutaj podkreślić, że to tylko niektóre z cech, jakimi można ją określić.
Gra OU na Nintendo Switch premierę miała 31 sierpnia, tak samo jak na pecetowym Steamie.
Fabuła
Głównym bohaterem gry jest młody chłopiec o imieniu OU. Spotyka oposa imieniem Zarry o płonącym ogniem. Niestety nasz bohater budzi się bez wspomnień w świecie znanym jako U-chronia i nie potrafi odpowiedzieć na żadne pytanie Zarrego. Nasz nowy przyjaciel będzie jego przewodnikiem podczas podróży ku wspomnieniom OU oraz odkrywaniu jego przeznaczenia. Istoty takie jak Zarry nazywa się Gigenis i są to pewnego rodzaju osadnicy w tym niecodziennym dla nas świecie. Poznamy tutaj również byty określane mianem Themeliodis. Są to rdzenni mieszkańcy U-chronii. Wszyscy, których pozna nasz bohater w tym świecie, należą do jednej z tych grup. Ale kim jest OU?
Na start nasz zwierzęcy kompan sugeruje ukrycie się, aby nie zjadła nas Saudage. Straszny duch, przyjmujący różne formy. Zmierzamy więc w kierunku lasu budowlanego (Forest of Construction) gdzie powinniśmy być bezpieczni.
Mechanika gry
W tej grze nasz bohater porusza się bardzo wolno, nawet biegając. Musimy więc uzbroić się w cierpliwość i melisę. Daje to jednak każdemu z nas okazję do bliższego przyjrzenia się dziwnemu miejscu, w którym się znaleźliśmy.
Zwiedzając U-chronię, możemy naklejać małe karteczki w interesujących nas miejscach. Ale wcale nie wiemy, jakie to miejsca! Nie otrzymujemy żadnego znacznika, żadnej informacji. Mijając właściwe miejsce, naciskamy odpowiedni przycisk i nalepka z notatką ląduje na właściwym przedmiocie. Alternatywą jest strzał z karteczki, która przyklei się jeśli trafimy na odpowiedni cel. Po przyklejeniu, zapisane będą na nich ciekawostki na temat obiektu, na którym się znajdują.
Nasze karteczki to jak wspomniałem, również przedmiot do rzucania. Możemy dzięki nim strącić choćby gniazdo z drzewa, aby zyskać potrzebny nam przedmiot.
Z czasem znajdziemy również różne rodzaje przylepnych kartek. Mogą przykładowo to być zwykłe żółte, roślinne zielone, świecące lub ogniste. Trafią się nawet złote. W większości przypadków rodzaj używanej karteczki nie ma znaczenia. Tylko w kilku miejscach musimy użyć konkretnej, aby coś spalić czy podświetlić jakąś wskazówkę. Pokonywane plansze są bardzo niewielkie. Raptem kilkanaście czy kilkadziesiąt kroków naszego dzielnego, a zarazem zagubionego OU z prawej strony ekranu do lewej. Pomiędzy kolejnymi poziomami przenosimy się poprzez wodę, w której nurkujemy. Możemy wskoczyć do rzeki, kałuży czy jeziora. Jeśli wody nie ma, musimy znaleźć sposób, aby się ona pojawiła. Czy to z butelek w magazynie, czy z wykorzystaniem łez ogromnej lalki.
Z niektórymi z napotkanych obiektów możemy wejść w interakcję. Zniszczyć je lub otworzyć. Ale musimy uważać, ponieważ nasz przyjazny kompan Zarry informuje, że takie zachowanie może nieść ze sobą konsekwencje w przyszłości.
Na swojej drodze spotkamy również innych bohaterów. Swojego “bliźniaka”, Llorone czy zespół opossowych mariachi. Wszyscy należą do jednej ze wspomnianych na początku recenzji grup. Większość, na nasze szczęście, nie jest jednak agresywnie usposobiona. Niestety gra oferuje tylko język angielski oraz azjatycke robaczki. Na każdej planszy, nasz koleżeński opos ma nam coś do powiedzenia. Na szczęście nie jest to trudny angielski. Co ciekawe, nasza postać nie wypowiada żadnego słowa. Nie wiemy co myśli, ani czuje. Na szczęście Zarry nas rozumie.
Gra w Nintendowym e-shopie kosztuje 78 złotych.
Audio i Grafika
To, co widzimy, przypomina ilustracje z dziecięcej książeczki. Kolorowi bohaterowie oraz ładne tło skąpane w kolorach sepi. Dla osób nieznających tego określenia śpieszę wyjaśnić, że jest to kolor czerwono-brązowy, który może nam się kojarzyć ze starymi fotografiami.
Muzyka, jaką słyszymy to przykładowo bardzo przyjemna i delikatna gitara, wybrzmiewająca wspomnieniami i tęsknotą. Słyszane przez nas melodie są bardzo nastrojowe i pasujące do spokojnej i nieśpiesznej koncepcji gry.
Rozgrywka i podsumowanie
Muszę przyznać, że nie jestem wielbicielem wysokobudżetowych tytułów o niesamowitej grafice. Znacznie bardziej urzekają mnie mniejsze produkcje o rysunkowej czy malowanej oprawie. W związku z tym z dużym optymizmem podchodziłem do OU na Switcha.
W tym momencie muszę otwarcie i krótko przyznać, że OU zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Otaczające mnie kolory sepii robią przytulne wrażenie kojarzące się ze starymi zdjęciami. Dzięki takiemu zabiegowi miałem poczucie, jakby mój bohater był faktycznie w magicznej krainie sklejonej ze snów czy wspomnień. Muzyka jest kolejnym miłym zaskoczeniem. Grająca w tle gitara wywoływała w mojej wyobraźni wizję spotkania w przyjacielskim gronie przy ognisku i wspominaniem starych, dobrych czasów. To, co słyszałem, bardzo dobrze pasowało do idei gry i jej tempa.
W trakcie swojej zabawy z OU na Switchu podłączyłem poprzez bluetooth głośniki komputerowe do konsoli. To był strzał w dziesiątkę, bo na nich, muzyka brzmiała jeszcze piękniej. Polecam takie rozwiązanie każdemu, kto chce to wczuć się i przeżyć tę grę jeszcze intensywniej.
Gra ma bardzo powolne tempo i domyślam się, że nie każdemu może to odpowiadać. OU na Nintendo Switcha to produkcja nastawiona na obserwowanie świata i wsłuchiwanie się w muzykę. W związku z tym można to zaliczyć tak do zalet, jak i wad. Przyznam, że szukanie miejsc na naklejki było dla mnie nie lada wyzwaniem. W którymś momencie korzystałem z nieskończonego zapasu samoprzylepnych karteczek i strzelałem we wszystko, co wyróżniało się na tle innych obiektów. Dało mi to odrobinę zapewnienia, że niczego nie ominę, a każde znalezione miejsce bardzo mnie cieszyło.
Do minusów można zaliczyć również ubogie otoczenie. Mam tu na myśli, że to, co widzimy to piękny obrazek, ale jednak tylko obrazek. Mało rzeczy można zbadać czy wejść z nimi w interakcję. Szkoda.
W jednym miejscu natrafiłem też na ciekawy błąd. Strzał z naklejki nie reagował na moje próby celowania. Tak jakby zacięła mi się gałka. Jednak okazało się, że to inny domownik siedział na kontrolerze w pokoju obok…
Tak bardziej serio, nie trafiłem na żadne zacięcia, błędy czy wyrzucenie z gry. Gra działa bardzo płynnie i ciężko mieć pretensje o samą mechanikę czy optymalizację.
Zastanawiający dla mnie jest jeden element. Mianowicie w górnym prawym rogu widzimy małe prostokąty, symbolizujące kolejne plansze. Jest na nich widoczne, na której znajduję się w danym momencie rozgrywki i do której się przeniosę po zanurkowaniu w kolejnej wodzie. Początkowo myślałem, że to, co widzę to wszystkie dostępne plansze do końca gry. Gdy doszedłem do ostatniej, pojawiły się kolejne. Nie do końca rozumiem taki zabieg. Albo powinienem mieć konkretną informację, albo żadną. Widzieć tylko część całości bez informacji o tym, jak duża jest to część. Co mam zrobić z taką (nie)wiedzą? Jedynym minusem była dla mnie fabuła. Cały czas czekałem, aż coś się zdarzy, aż czegoś się dowiem, aż coś odkryję... A tu tylko opos poganiał mnie z planszy do planszy, wspominając, że goni nas straszliwy potwór. Nie dostawałem żadnych odpowiedzi. Ani o napotkanych postaciach, ani o samym sobie. Po około 40 minutach zacząłem stopniowo tracić zainteresowanie. Po kolejnych minutach, gdy już byłem lekko zrezygnowany i zacząłem przebiegać plansze, coś się ruszyło. Uważam, że już wcześniej powinienem „coś dostać” na pobudzenie apetytu i zachętę do kontynuowania zabawy.
Na swojej drodze natrafiłem na kilka zagadek logicznych. Są one jednak bardzo proste. Musiałem coś spalić przy użyciu nalepek, aby odblokować ścieżkę albo zgadnąć kod do przejścia do kolejnego etapu. Rozwiązanie jakiejkolwiek z nich nie zajęło mi więcej niż minuty.
Na każdej planszy, nasz koleżeński opos ma nam coś do powiedzenia. Na szczęście nie jest to wyrafinowany angielski i z zasobem szkolnej wiedzy, każdy powinien sobie poradzić ze zrozumieniem sensu wypowiedzi. I jeszcze jedno. W grze są tylko napisy. Nie ma tu żadnego voice actingu. Opos czy niektóre napotkane postaci mają swoje dymki dialogowe. Nasza postać nie mówi nic.
Dla osób, które zaryzykują i polubią tę produkcję, zasugeruję, tylko żeby nie kończyli zabawy, na jednym jej przejściu. Dlaczego to mówię? Odkryjcie już sami.
Słowem podsumowania niech będzie stwierdzenie, że cena oscylująca dookoła kwoty 80 złotych to cena rozsądna za bardzo ładną oprawę audiowizualną, którą tu dostajemy (i jest chyba najmocniejszym punktem tej gry). Osoby pragnące intensywnych doznań czy dużej ilości znajdziek będą się tu nudzić, ale osoby, które pragną spokojnego zapoznawania się z otoczeniem, podziwiania ślicznych widoków czy słuchania nastrojowej muzyki będą zdecydowanie usatysfakcjonowane.
Dziękujemy firmie G-MODE za dostarczenie gry do recenzji.