Recenzja Monster Hunter Stories na Nintendo Switch
Wraz z Monster Hunter World (2018 rok) popularna seria Capcomu zyskała szerszy rozgłos na zachodzie - choć jej pierwsza odsłona pojawiła się jeszcze w 2004. Twórcy nieco usprawnili tamtejsze systemy i sprawili, że całość była bardziej przejrzysta dla odbiorcy. Świetną kontynuacją tego trendu było znane ze Switcha Rise wraz z dodatkiem Sunbreak, które do tej pory pozostaje jedną z lepiej wyglądających gier na konsole Nintendo.
Schemat tych gier pozostaje bez zmian. Ruszasz na wyprawę, gdzie Twoim celem jest wytropienie i zabicie wielkiego potwora. Technika i broń pozostają do wyboru, a im sprawniejszy łowca, tym lepszy czas i nagrody. Z pozyskanych materiałów uzbrajamy się w coraz lepsze zbroje, bronie, a spirala zwykle zakłada zatrzęsienie zadań do wykonania. Tytuł wymagający cierpliwości i idealny pod granie w kooperacji.
W 2017 Capcom zrobił skok w bok, serwując spin-off o podtytule Stories. Klasycznego łowcę zastąpił jeździec, a walkę pełną slasherowej akcji wymienili na pojedynki turowe. Wszystko skrojone pod posiadaczy handheldowego 3DSa i przede wszystkim telefonów komórkowych. Na następcę tego modelu rozgrywki (Wings of Ruin) trzeba było czekać 4 lata - ten zawitał już na samego Switcha w 2021 - a że gracze pedantyczni i cenią sobie chronologię, to właśnie dostali możliwość nadrobienia zaległości. Odświeżone Monster Hunter Stories trafiło do nas 14 czerwca.
Złudne nadzieje o historii
Fabułą w Monster Hunterach niewielu zaprząta sobie głowę. Są tu jakieś fazy, generacje, ale nad odszukaniem logicznego ciągu przyczynowo skutkowego trzeba by się mocno napocić. Każda odsłona zazwyczaj kręci się wokół wielkiego zagrożenia i postawienia nas pośrodku tych wydarzeń. Kto uratuje jak nie my?!
Choć Stories o wiele lepiej sprawdza się przyjmowane w pojedynkę (kooperacja jest możliwa, ale już nie tak niezbędna), to moim zdaniem tylko obiecuje poprawę na tym polu. Wątek niewiele różni się od żelaznych ram tego świata i naturalnie zakłada pojawienie się plagi - tu w postaci czarnej rdzy atakującej potwory, jak i otoczenie.Monstra wariują, co daje nam wymówkę do kolejnych polowań. Wcielamy się w jednego z trójki dziecięcych przyjaciół, których mocno poróżniła tragedia, jaka spotkała ich wioskę za młodu. Dziś, nieco dojrzalsi, pewnie inaczej wyobrażali sobie swoje ukończenie przyuczania na wspomnianego jeźdźcę/Ridera. Z perspektywy gracza jest to jednak wątek dość infantylny i nie niesie ze sobą zwiększenia zainteresowania kolejnymi polowaniami. A starszyzna wioski to wręcz irytuje nieustannymi rymowankami.
Tyle dobrego, że u naszego boku staje dość humorystycznie nastawiony kot (Felyne), a całość mamy uzbrojoną w polską lokalizację kinową (napisy). Napisałbym, że Capcom nie taki zły, jak go malują, ale uruchomiłbym niepotrzebnie fanów Resident Evil.
Mały sprzęt, mała mapa
Stories zmienia sporo, ale sam rdzeń pozostaje względnie nienaruszony. Może być spin-offem, ale w duszy pozostaje Monster Hunterem. Jest hub/wioska, gdzie znajdziemy wszystkie pomoce, jest adekwatny klimat i tona zadań pobocznych, z dość spokojnie rozwijającym się wątkiem głównym. Zadania zaś zakładają wypuszczenie się w konkretny teren, by poskromić bestię.
Przyzwyczajeni do większych terenów z nowszych odsłon muszą obejść się jednak ze smakiem, bo MHS było dźwigane przez telefony (te stare, które nie były tak mocarne) i 3DSa, więc loading zaskoczy nas tu często. Na moje oko za często, a szatkowania niektórych obszarów nie rozumiem. Ekran wczytywania co kilka kroków to średnia przyjemność. Szczególnie że niektóre z nich są wyraźnie większe i jakoś działać płynnie musiały. Lenistwo?Na pewno czeka na was podrasowana grafika. Wciąż nieco odstająca od znacznie bardziej rozbudowanej kontynuacji (opóźnione kroki wstecz po poprzedników często się z tym wiążą), ale mieszcząca się granicach mojego uznania. Jak nie wiesz co powiedzieć, to powiedz, że jest sympatyczna. To mówię!
Papier, nożyce, kamień
Największa rewolucja czeka nas w trakcie pojedynków, gdzie wraz z wybranym przez siebie chowańcem staniemy do wymiany uprzejmości z wrogiem. Tam budujemy więź z kompanem, która może nam pozwolić wydać mu okazjonalnie polecenie. Może i pozwalają nam się ujeżdżać, ale nie sposób im sugerować ataków - to nie Pokemony!
Za siebie oczywiście zdecydować możemy, a tam wybieramy jedną z postaw. Atak mocny, szybki lub techniczny. Cała gra opiera się na przewidywaniu zachowań przeciwnika. Mocny będzie lepszy od technicznego, techniczny od szybkiego, a szybki od mocnego. Klasyka. Jeśli w trakcie tury nasza postać skrzyżuje się z nieprzyjacielem w bezpośredniej wymianie (sugerowanej przez pasek nastawienia między dwiema stronami), to wygra ten, który wybrał skuteczniejszy z ataków.Na całe szczęście nie tylko tym człowiek żyje, a gra oferuje nieco innych możliwości - niewiele, ale zawsze. Z racji, że jesteś Riderem, to i potwór z chęcią przyjmie Cię na swoim grzbiecie, rozwijając tym samym wachlarz naszych opcji o potężniejsze uderzenia. Trzeba tylko uważać, żeby pozostać sprytniejszym od wroga i nie dać się zrzucić (tj. nie przegrywać w swoich domysłach podyktowanych typem przeciwnika). Poza tym wspomniałbym o mashowaniu przycisku w konfrontacjach siłowych, ale takie praktyki, czy jeszcze bardziej płytkie agresywne kręcenie analogiem, to dla mnie zwyczajny brak pomysłu. Cierpienie joy-conów boli mnie bardziej niż komputerowych stworków.
Levele nabijamy regularnie, ale poza nimi ważne jest uzbrojenie. To klasycznie podrasujemy z pozyskanego sprzętu, choć kluczowy pozostanie nasz towarzysz. Ważnym punktem całości jest dbanie o ich materiał genetyczny. W czytelnym drzewku będziemy mogli nauczyć lodowego nowych, niekoniecznie zimowych sztuczek, co daje całkiem sporo dłubania dla szukających idealnych kombinacji w grach. Niekoniecznie jest to moja wiodąca płaszczyzna, więc nie będę was czarował, że stworzyłem skutecznego Frankensteina. Szedłem po prostu po linii najmniejszego oporu, co nie sprawiło, że gra stawała się trudna - tego o niej powiedzieć nie wypada.
Stuknij w jajo
Monster Hunter Stories niezmiennie wymagać będzie od was sporo włożonego czasu. Sam wątek główny to może zabawa na kilkanaście godzin, ale każdy fan serii wie, że to dopiero wierzchołek góry lodowej. Jest tyle innych rzeczy do odkrycia, wycraftowania, czy posiadania. Nowe potwory pozyskujemy, kradnąc jaja z legowiska. Nie jest to nowość w serii, bo i takie zadania spotykaliśmy często, jednak nigdy nie prowadziły one do tak emocjonującego wyklucia.
Same narodziny są jednak tym elementem “pro komórkowym”, a stukanie w jajo nabija nam na ekranie dodatkowe statusy (+1 siły, obrony itp.), jakby skrojone pod jakieś mobilne mikrotransakcje. Nie osądzam, zakładam, że ich nie było, ale sam design tego motywu jest wyraźnie podyktowany ówczesnymi założeniami serii. Jajo na cały ekran i klikamy w najlepsze. Jak ktoś jest przesadnie wrażliwy na takie patenty, to lepiej będzie przymknąć oczy.Stories to ogółem twór kierowany przede wszystkim do młodszych odbiorców. Świetnie się sprawdzi u debiutantów, których główne odsłony kusiły, ale zabrakło odwagi przy ogromie mechanik. Tu ciężej się dać przytłoczyć, grafika jest przyjazna dla oka (choć chibi naleciałości nie dla mnie), a kolejne potwory w składzie powinny podtrzymywać zainteresowanie.
Samo odświeżenie nie niesie zbyt wielkiej rewolucji, ale w takich chwilach zwykłem doceniać, że w ogóle mamy możliwość ogrania poprzednika, a nie znęcać się nad niewielkim wkładem twórców. Voice acting to przecież bardzo przydatna rzecz, która umila obcowanie z grą (oryginał go nie posiadał), a to, że czasami coś przytnie przy późniejszych terenach… no dobra, to jest problem, bo Switch jest potężniejszy i wypadało to naprawić, ale nie było tego aż tak wiele, żebym wylewał łzy. Daje tylko przyjacielskie ostrzeżenie.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie CENEGA Polska
Plusy:
Stanowi wygodne (czytelne, łatwe, przystępne) wejście w to uniwersum dla młodszych graczy
Mimo wielu zmian to wciąż Monster Hunter, który zwykł oferować wiele godzin w swoich pobocznych zawartościach
Sama możliwość ogrania zapomnianego tytułu z 3DSa, dozbrojonego w ładniejszą grafikę, voice acting i polskie napisy
Minusy:
Mechanika walki z czasem łapie zadyszkę i często chwyta się tanich praktyk “mashujących” przycisk
Stare korzenie dają się we znaki - okazjonalne czkawki techniczne, czy loading co kilka kroków