maki

Właściciel zdjęcia: Bacord Games

Recenzja Maki: Paw of Fury na Nintendo Switch

Maki: Paw of Fury to gra argentyńskiego studia Bacord Games, która ma przenieść nas w czasy retro beat’em upów. Tym razem w lekko zakrzywionym zwierciadle, kiedy przyjdzie nam poskromić przeciwników jako słodki i niepozorny lisek. Gra trafi na Nintendo Switch 12 grudnia, w dość atrakcyjnej premierowej cenie 44 zł.

Pod ceną może kryć się jakość i o ile nie zawsze jest to żelazna zasada, tak tym razem okaże się adekwatna. Maki ma funkcje klasycznego reprezentanta gatunku, ale diabeł tkwi w szczegółach. A te szczegóły mówią o dość nieporadnych łapach furii.
2024120809145800 s
Oprócz tytułowego lisa do wyboru mamy jeszcze dwie postaci, składające się na klasyczne trio - silny, szybki, umiarkowany. Niestety nie przyjdzie Ci ich poznać w duecie z przyjacielem, bo gra oferuje wyłącznie rozgrywkę jednoosobową. Może jeszcze nie jest to flaga ostrzegawcza, ale już pewien zwiastun niedopracowania. Zawsze raźniej obijać w pakiecie ze znajomymi, a kiedy gry prześcigają się w ilości dostępnych graczy (już w czasach salonów arcade to robiły), to tu postawiono na samotnych wojowników. Oczywiście potrzeba kolejnych graczy bierze się z dość oczywistej wtórności wpisanej w taką rozgrywkę, co też jest powodem czasu trwania beat’em upów - nie mogą być za długie!

A jeśli już zostawiają nas samego, to przynajmniej powinni nadrobić wszystko w ilości dostępnych technik. Tu jest lekkie combo, mocne uderzenie, skok, super atak i… to już. Zapętleni w tej ofensywie będziemy przez mniej więcej godzinę, co Bacord Games stara się nam umilać odskoczniami wewnątrz każdego poziomu. Od manewrowania prowizorycznym spadochronem z liścia, przez jazdę na pancerniku, na deskorolce kończąc. Nie będą to przesadnie rozbudowane mini-gry, ale faktycznie spełniają swoją rolę. Niezależnie jak pokraczne, brzydkie i prymitywne będą, to zawsze coś innego niż klepanie po pysku tej samej kapibary.
2024120814560100 s
Atak specjalny jest zaś innym polem do dyskusji (...szyderki). Działa klasycznie - po napełnieniu paska możesz wyczyścić ekran z wrogów. Pasek ten napełnia się w momencie, gdy pokonujesz przeciwników. I normalnie powinno działać to dokładnie tak, ale przy napełnianiu NIE brać pod uwagę tych, których wykończyliśmy tymże specjalem. Tu się oni wliczają, co przy mądrym użyciu i liczebnych falach wrogów sprawi, że legalnie robimy festiwal specjali, czyszcząc każdy ekran. Idiotyczne. Chyba tylko po to dostaliśmy wrogów, którzy chowają się w ziemi tuż przed śmiercią, przedłużając frustrująco swój żywot.
2024120809271300 s
Największym grzechem Maki jest jednak to, jak totalnie wyłożono fundamenty rozgrywki. Hit-boxy i feeling walki to coś, czym nikt nie chciał sobie przesadnie zaprzątać głowy. Większość czasu nawet nie będziesz wiedział, co Cię uderzyło, a szermierka na pięści jest tym gorsza, im większy jest nasz przeciwnik. Bossowie to często prymitywne konstrukcje, gdzie znaleziony patent najlepiej powtarzać do znudzenia i skończenia jego paska życia. Tak dla własnego dobra. Bo on Cię trafi w momentach, kiedy Ty nie masz prawa go musnąć. Jakby jego wielkość była tylko pustą konstrukcją, bo wewnątrz programu jest tak samo małym bytem jak wszyscy inni, a jego hit-box pozostaje kwestią sporną. Bo to nie tak, że to jakiś wyraźny punkt słabości, a po prostu wrażenie, że go powinieneś trafić, a tego nie robisz. Combo lekkich ataków powinno wejść? No nie. Wejdą dwa ciosy, a reszta chybi i zostaniesz ukarany. Musisz oduczyć się patrzeć na wroga, a skupić na jednym, niewidzialnym punkcie wewnątrz, który gra zaakceptuje jako trafienie. Koszmarnie to działa i jeszcze gorzej wygląda.

Tam po prostu nikt nie umiał w wielkich wrogów. Zresztą idealnym tego przykładem jest finalny boss. I wybaczcie spoiler jego wizerunku, ale to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć - robot pokrywa całą planszę. Jego pasek zdrowia i ataki tylko pogarszają sprawę. Nie jest to walka na totalny oślep, ale wybitnie nieprzyjemna część zabawy.
2024120815231100 s
Urok nie wystarcza i pozostaje jedynie wabikiem. Gra wygląda ok - na obrazku, bo w ruchu jest gorzej - ale nie jest dobrym beat’em upem. W wielu aspektach to półprodukt dla najmniej wymagających - tzw. mój pierwszy beat’em up. Miej świadomość, klepiąc w te przyciski, że ten gatunek stać na wiele więcej i żaden lisek nam do tego nie jest niezbędny.

Dziękujemy za klucz do recenzji firmie RedDeer.Games


Plusy:

Thumb Up

Urok - bo zwierzaki przyciągną uwagę

Thumb Up

Mini-gry, choć nie są niczym wyjątkowym, to sprawdzają się w formie odskoczni


Minusy:

Thumb Down

Wtórność - pomimo zasadnego czasu trwania to braki w combosach i w szeregach wrogów doskwierają

Thumb Down

Idiotyczny specjal, który w wielu levelach można nadużywać

Thumb Down

Możliwość grania wyłącznie solo - co w beat’em upach boli

Thumb Down

Kulejące hit-boxy - im większy przeciwnik, tym gorzej

Thumb Down

Ostatni boss, gdzie widoczność jest uciążliwie ograniczona

3.5 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz