Jotun to produkcja stworzona przez studio Thunder Lotus Games w 2015 roku. Gra powstała początkowo na komputery osobiste, dzięki zbiórce użytkowników na Kickstarterze. W późniejszym okresie gra została przeniesiona na kolejne konsole. Na konsoli Nintendo Switch gra została wydana w kwietniu 2018 roku.
Fabuła
Jesteśmy wojowniczką, wikingiem o imieniu Thora. Nasza łódź niestety tonie, a my umieramy. Umieramy w sposób niegodny prawdziwego wojownika. Słyszymy głos, który mówi nam, że mamy zaimponować bogom i pokonać Jotunow abyśmy mogli wstąpić do Valhalli. Jotunowie to pierwsze istoty, które w mitologii pojawiły się z pustki zwanej Ginnungagap.
Aby tego dokonać, potrzebujemy odnaleźć w wieloświecie magiczne runy. Dzięki nim dostajemy dostęp do kolejnych gigantów. W związku z tym podróżujemy poprzez różne światy, eksplorujemy je i pokonujemy kolejnych przeciwników. A Ci są potężni. Jednak kto ma udowodnić swoją wartość jak nie my i nasz dwuręczny topór.
Świat gry to, jak łatwo się domyślić, mitologia nordycka. Thora, pomiędzy poziomami, opowiada nam historię stworzenia świata czy wspomina historię kolejnych bóstw. Zdobywając kolejne runy, zawsze pada jedno lub dwa zdania na temat tejże zdobyczy.
W trakcie gry i zwiedzania kolejnych krain, poznajemy historię głównej bohaterki. Jest ona dość uproszczona. W sumie to kilkanaście zdań na temat jej waleczności, śmierci jej ojca oraz przejęciu przez nią dowodzenia nad drużyną wojowników. A na koniec (co jest początkiem gry) słyszymy o haniebnej śmierci protagonistki.
Mechanika gry
Sama mechanika gry jest prosta. Mamy tu stricte zręcznościowy tryb walki. Biegamy, turlamy się i korzystamy z normalnego oraz mocnego ataku. Nie mamy tu żadnego zmiennego ekwipunku, nie zbieramy magicznych kryształów czy lepszych toporów, młotów, itp. Nie posiadamy tu też klas postaci, statystyk czy poziomów bohaterki. Te kwestie są uproszczone maksymalnie. Nie uświadczymy tutaj również żadnych kombosów. Toż to nie Mortal Combat. Moim zdaniem, jest to zaleta tej gry.
Natkniemy się tu również na proste zagadki logiczne. Na jednym z poziomów, krocząc po chmurach, uderzamy w elektryczne włączniki mając za zadanie odwzorowanie konstelacji gwiazd zaprezentowanej gdzieś obok. W innej krainie przedzieramy się przez mapę, unikając palącej się ziemi (ziemia to lawa!). Jednocześnie musimy przycinać drzewa, które blokują nam dalszą drogę. Inny poziom to powtarzające się śnieżyce uszczuplające nasz pasek zdrowia. Naszym zadaniem jest wtedy chowanie się za osłonami na kilka sekund.
Grę można podzielić na 5 krain. Każda z krain to dwa obszary, w których szukamy kolejnych run. Znajdując je otrzymujemy dostęp do trzeciego obszaru, który jest walką z bossem danej krainy.
Błądząc w Ginnungagap, czyli otchłani, która łączy wspomniane 5 kolejnych krain, widzimy na ziemi (po której biegamy) coś w rodzaju avatara bossa danej krainy oraz minimapy. Jest to ciekawe rozwiązanie. Zwłaszcza, że w trakcie przemieszczania owych krain, mamy minimapę w menu. Niemniej jednak nie jesteśmy na niej zaznaczeni, co utrudnia nam określenie swojej lokalizacji. Tutaj musimy zdać się na naszą orientację w terenie oraz czytanie mapy i porównywanie jej z tym co mamy dookoła siebie. Lecz nie ma co się bać. Te obszary są do bólu liniowe. Idąc na przód, zawsze dojdziemy do końcowej runy.
Największą bolączką gry jest fakt, iż na poziomach poprzedzających walkę z bossem, nie dzieje się praktycznie nic. Niektóre poziomy są przeraźliwie puste, a zarazem wielkie. Nasza postać jest malutka w porównaniu z otaczającym nas światem czy Jotunami. Daje to poczucie mierzenia się z potężnymi istotami ale też powoduje, że bieganie po mapie jest tak mozolnie długie. W pewnym momencie zaczyna się to robić irytujące.
Za to czymś co sprawia ogromną frajdę jest walka z Jotunami. Są oni od nas kilkukrotnie więksi i potężniejsi. Zabijają nas na 2-4 uderzenia. Posiadają również ataki specjalne (rzut olbrzymią tarczą, szarża, uderzenia piorunów w miejsca w których stoimy). Tak więc walka polega na poznaniu ruchów przeciwnika oraz unikaniu jego ataków. Następnie mozolnie zwężamy jego pasek zdrowia. Zginiemy po kilkanaście razy zanim nam się uda zwyciężyć.
Wisienką na torcie jest walka finałowa. Nie chcę za dużo o niej pisać aby nie zepsuć wam frajdy gdy już skusicie się na tą grę. Jest ona mega trudna i trzeba mocno się napocić aby wrota Valhalli stanęły przed nami otworem. I przyznam, że to jedyny moment gdzie musiałem naprawdę wykorzystać wszystkie boskie umiejętności jakie otrzymałem.
Aby być dokładnym odnośnie cech naszej postaci to muszę wspomnieć, że dostajemy kilka umiejętności od bogów. Przykład? Proszę bardzo. Mamy leczenie czy chwilowe zwiększenie obrażeń. Nic spektakularnego. Możemy przyspieszyć na chwilę nasze ruchy (bieganie). Sztuczka Lokiego pozwala nam stworzyć swoją widmową postać na której skupia się wróg, a my spokojnie się przemieszczamy niewidoczni. Moją ulubioną umiejętnością jest moc Thora. Na kilkanaście sekund mamy możliwość zwiększyć siłę swojego mocnego ciosu.
Pierwszą rzeczą, którą sprawdzam w każdej grze to dostępne języki. I co ciekawe okazuje się, że gra ma polska lokalizację! Oczywiście w postaci napisów ale jednak to zawsze coś fajnego. Trzeba tu jednak dodać, że polskie znaki, takie jak "ż", "ś". Są widoczne inną czcionka i się niestety odznaczają. Wygląda to nie najlepiej. Jednakże w niczym to nie przeszkadza. Słowa postaci to prawdziwy język islandzki. I to jest fajne.
Sam port działa nad wyraz sprawnie i nie doświadczyłem żadnych lagów czy obniżenia ilości klatek podczas intensywnych walk. Niestety odniosłem wrażenie, że ekran wczytywania trwa podejrzanie długo. Walki z bossami to regularne umieranie. Po śmieci dostajemy ekran wczytywania. I z zegarkiem w ręku trwało to u mnie od 10 do 15 sekund. Teoretycznie nie jest to długi czas. Jednak ekran wczytywania, to biały ekran z napisem “Wczytywanie” oraz niewielkim znakiem Valknut. Nagle ten czas odczuwalnie trwa i trwa.
Grafika
Grafika jest bardzo przyjemna dla oka. Uświadczymy tu rysunkowe animacje. W pierwszych minutach gry miałem poczucie, że mam do czynienia z jakąś baśnią. Żaden piksel art czy na siłę wciskane 3D.
Jak już wspominałem, nawet przy walkach z Jotunami i nasileniu efektów, wybuchów, zamieci, piorunów, nie uświadczyłem problemów. No może tylko taki, że mapa jest wielka, starożytna istota ogromna, a ja… A ja malutki i w trybie hanheldowym potrafiłem nie widzieć się na ekranie.
Audio
A lektor, mówiący po islandzku, to coś niesamowitego dla ucha. Za dużo tych głosów co prawda nie ma. W sumie to uświadczymy tylko głosów głównej bohaterki oraz lektora. Niemniej jednak to wystarcza aby zbudować fajny klimat.
A jak kwestia muzyki? Skomponował ją kanadyjski kompozytor Maxime Lacoste-Lebuis. Na samym początku gry, podczas eksploracji krain, to spokojna, dźwięczna melodia. Wpada ona w ucho i jest bardzo przyjemna. Jednak później dźwięki robią się coraz bardziej skąpe. W którymś momencie okazuje się, że słyszymy głównie kruka czy jakieś pogwizdywanie wiatru. To nie tak, że pokonujemy poziomy w kompletnej ciszy. Spokojna muzyka w przejściowych krainach jest monotonna, bardzo spokojna. Wręcz usypiająca.
Zwykłem mówić, że po ograniu gry muzykę pamięta się tylko w dwóch przypadkach. Albo jest niesamowicie cudowna albo niesamowicie koszmarna. Dla mnie przykładem tego pierwszego przypadku jest Bastion czy Transistor. W przypadku recenzowanej gry, ja tej muzyki po prostu… nie pamiętam. Czyli było jedynie "dobrze".
Plusy:
Nordycka mitologia - wciągający temat
Grafika i dźwięk - mamy poczucie bycia uczestnikiem baśni
Walki z bossami - wygrana daje potężny zastrzyk satysfakcji
System walki - prosty i przyjemny
Lokalizacja - polskie napisy
Minusy:
Krótka - całość można przejść w 5-6 godzin
Walka z NIE bossami - sprawia wrażenie zwykłego zapychacza
Jednorazowość - po przejściu gry nie chce się już do niej wracać