Kot morderca, typ okrutny, żadna kocimiętka nic nie wskóra. Gori: Cuddly Carnage już na poziomie swoich założeń skieruje wzrok graczy w swoją stronę. Nic tak nie ciekawi, jak odrobina kontrowersji. Jak zerwanie z łańcuchami poprawności i poluzowanie lejcy. Są dwie rzeczy, które traktowano tu priorytetowo - brutalność i wulgarność. Jeśli do tej pory myślałeś, że w grze powinny to być gameplay i fabuła, to dotarłeś pod zły adres. Premierę przewidziano na 29 sierpnia 2024 roku, a do walki wkraczają wszystkie wiodące konsole.
Krew
Slashery to gatunek na wyginięciu. Czasami jeszcze jakaś porcja tlenu jest mu podawana, ale najlepsze lata ma definitywnie za sobą. Nawet nie tyle najlepsze pod kątem czystej jakości - nie odmawiam tego nowym pozycją - a pod kocem bezpieczeństwa w postaci wylewu przyzwoitych produkcji wydawanych każdego miesiąca. To nie czasy, kiedy Devil May Cry rozbudza wyobraźnie, a Ninja Gaiden ktoś może okrzyknąć grą roku. W czasach PlayStation 2 takich gier było mnóstwo i cieszyły się uznaniem. Może nieliczne zasługiwały na dozgonną miłość, ale wiele oferowało odmóżdżającą rozrywkę. Teraz to nawet Kratos ich zdradził na rzecz czegoś bardziej ambitnego… synu.
Gori, choć akcja gry ma miejsce w odległej przyszłości, nie ma zamiaru pędzić za trendami. Jego jedyne założenie to mięsista (!) walka i hektolitry krwi. Jak ktoś przeklnie po drodze, to nawet lepiej. Wcielamy się tu w kota, który ewidentnie wdał się w nieodpowiednie towarzystwo. Sam w sobie jest dość przyjazny, a jego mina ewidentnie wskazuje na kogoś łagodnego. Nie jest to jednak wygadana jednostka, więc najwyraźniej łatwo wywrzeć na niej swój wpływ. Czy jeśli to nieodpowiednie towarzystwo walczy w słusznym celu, to faktycznie możemy ich tak demonizować? Kumplami kota są deskorolka i sztuczna inteligencja. Ten pierwszy cechuje się ostrymi krawędziami swojej dechy i równie ciętą ripostą. To nasz najwierniejszy towarzysz, na okrągło dogadujący wszystkim i napędzający akcję. Jest on kluczem do waszej opinii o grze. Serwowany przez niego (nieustannie!) prymitywny humor nie każdemu przypadnie do gustu. To tak, jakby High on Life zerwało z twórcą Ricka i Morty’ego i postanowiło iść na własną rękę. Aż tak zabawnie nie będzie, ale i to znajdzie swoich amatorów. Sam jednak nim nie zostałem, a dialogi szybko stawały się męczące. Przekleństw wypada używać we właściwy sposób, by wyciągnąć z nich esencję. Tu one po prostu są i nastolatki mają się dobrze bawić. Nie wiem, czy oni wiedzą, że nastolatki niekoniecznie wychowywały się przy slasherach i czują do nich tę samą sympatię co stare dziady…
Pot
To ma być twór młodzieżowy do granic przesady. Osiedlowy język, kolorowa oprawa, słodki kotek, wulgaryzmy, a na domiar złego na desce jeździ. Mieszanka absurdalna i dokładnie w tym upatruje swojego sukcesu. Gorim przemieszczamy się niczym Tony Hawk, choć nikt od nas nie oczekuje żadnego ollie. Służy to jako wymówka elementów platformowych, pomagająca je podkolorować. Skoki dłuższe wcale nie idą w parze z jakością, a samo skakanie jest tu dość prostackie. Nadużywany jest motyw jechania po rurze, która prowadzi nas po sznurku do następnej sekcji, jak i jeżdżenie po ścianach niczym małoletni Książe Persji w latach swej świetności. Element dość wtórny i traktowany raczej w formie dodatku.Dodatku do siania zagłady. Naszymi ofiarami będą mordercze zabawki. Idealnie wpisujące się założenia produkcji. Słodkie stworzonka, które źle skręciły w życiu. Lecą na nas jak pozbawione emocji zombie, a my rozstawiamy je po kątach, zahaczając o japońską odmianę slasherów - musou. Zawsze będziemy musieli się odnaleźć w tłumie, a do walki wykorzystamy coraz to nowsze techniki. Krok po kroku będziemy uczeni nowej taktyki dla konkretnych przeciwników i… czego jeszcze oczekujesz od slashera? Wspominałem, że wypada zaakceptować pewną bezcelowość i płytkość tego wszystkiego, więc to dokładnie musisz zrobić. Tu fala wrogów, tam fala wrogów, a wszystko przeplatane platformową odskocznią aż do walki z jakimś (całkiem satysfakcjonującym i wizualnie widowiskowym) bossem
I łzy
Wiele byłem w stanie Switchowi wybaczyć. Czasami złapie zadyszkę, spowolni klatki, ukryje wszystko za mgłą. Kto obcuje z konsolą i portami od starszych kolegów, ten doskonale zna rzeczy, które trzeba zaakceptować dla swojej wygody. Gori już na etapie planowania był pozycją trudną do przeniesienia. Jaskrawe, tętniące życiem kolory, to niekoniecznie chleb powszedni Switcha. A i taki styl trzyma w swoich szponach wszystkie przestrzenie i mocno je ogranicza. Osobiście nie mogłem uniknąć wrażenia, że ja już tu byłem przed chwilą.
Ten styl, to ciągłe zamieszanie, dają kiepski efekt patrzenia na jakieś skaczące wymiociny. Screeny zachowują jeszcze jakieś pozory, ale w ruchu bywa to okrutne. Nawet protagonista wygląda podejrzanie w wersji Switchowej. Bliżej mu do gościa, który słodkie czasy ma już dawno za sobą - Macauley Culkin?Nie odmówię Goriemu, że wyróżnia się z tłumu. Stara się wyjść poza schemat, ale humor nie każdego będzie nakręcał do dalszej akcji. Mnie do targetu było daleko, choć miło jest czasem się zrelaksować przy takim slasherowym odmóżdżaczu. Wpaść w środek i wybić wszystkich. Na tym polu świata nie podbije, ale pociągnie za nostalgiczne sznurki, kiedy to próbowaliśmy osiągnąć jak najlepszy wynik i wykręcić jak najlepsze combo. Samym tym mnie połechtali w odpowiednich miejscach, więc mogę być lekko stronniczy. I to mimo tego, jak bardzo (bardzo!) źle to wygląda na Switchu.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie 1UP PR
Plusy:
Nostalgiczne tony - takich slasherów już po prostu nie ma
Brutalność do granic absurdu - z czym w parze idzie czysta frajda