Jak często gracie w gry pochodzące z Malezji? Jak często gracie w gry pochodzące z Malezji i oferujące destrukcję całego otoczenia? Jak często… Mniejsza z tym. GigaBash to bijatyka osadzona na arenach, stworzona przez tamtejsze Passion Republic Games.
Do pojedynków na maksymalnie 4-osobowej mapie, staniemy do walki, wybierając spośród Kaiju (z japońskiego - potworna bestia). Te giganty zetrą się niczym w filmach z Godzillą, niszcząc w ferworze walki całe miasta. Switch doczekał się swojej wersji rok po premierze na PC, 3 sierpnia 2023 roku.
Gojira i inne
GigaBash to bijatyka Kaiju osadzona na arenach, stworzona przez malezyjskie studio Passion Republic Games.to temat mocno zakorzeniony w Azji. Słówko może i dobrze u nas znane, Godzilla zresztą też, ale nasza fascynacja wokół nich daleko odstaje od tamtejszych. Arenowe bijatyki na modłę Smasha czy leciwego Power Stone mają się pewnie niewiele lepiej, choć piszę to z naciskiem na pierwszy z przykładów i to z racji na obecność popularnych bohaterów. Fani mogą się obrażać, tupać nóżkami, ale takie są fakty - i to piszę jako ogromny fan spychania ludzi w otchłań Mario i spółką. Do GigaBash podszedłem, jak na recenzenckiego prymitywa przystało. Obietnica destrukcji otoczenia i nokautowania wielkimi łapami potworów wystarczyła - bo cóż chcieć więcej? Moim oczom ukazał się produkt klimatyczny, w sposobie prezentacji wręcz kompletny (zgrabne menu, muzyka), ale cierpiący na doskwierające braki w innych płaszczyznach.
Katastrofa, tragedia, miasto ewakuowane
Bawić możemy się tu na kilka sposobów. Od klasycznych pojedynków na kanapie (w różnych kombinacjach), przez online, Story Mode, aż po mniejsze oczywistości świata bijatyk, jak imprezowe mini gry. Nad tymi ostatnimi przesadnie się rozwodził nie będę. Są dodatkiem, odskocznią, nie przeszkadzają, ani nie wpływają na jakość produktu. Imprezy szukam raczej w innych miejscach.
Oddałem się w ręce fabuły, która dzieli się na 4 akty. Każdy poświęcony innemu z bohaterów. Poznamy ich przeszłość, poszerzymy naszą wiedzę o tym świecie, a i przy okazji nauczymy się w ogóle w to grać. Gameplay jest wybitnie prosty. Zresztą to jeden z atutów tej gry, która pod kilkoma przyciskami i swoją ogólną przystępnością, zachęca do zabawy nawet mniej doświadczonych z padem. Nie czekają tu na nas żadne combosy, a analogi nie zwariują od kręcenia półkola. Masz przycisk odpowiedzialny za lekkie uderzenie, mocne, łapanie, a do tego skok, blok i rolka/dash. Zmienne pojawiają się po przytrzymaniu tych ofensywnych, a pozostałe raczej pomagają uniknąć ciosu przeciwnika. Wszystko utrzymane w klimacie, bo i jesteśmy wielkim monstrum. O mobilność nas nikt nie posądza. Masz machnąć łapą, trafić przeciwnika, a przy pudle najwyżej strącić wieżowiec.
Mimo tej prostoty nie odbieram GigaBash pierwiastków złożoności. Na najniższym poziomie trudności wystarczy zgrabnie machać łapą, ale już na wyższych wypada znać swojego podwładnego. Ich ciosy mają różną siłę rażenia i prędkość. Jeden mocnym uderzeniem skacze, drugi szarżuje, jeszcze inny ma tam strzał albo zamienia się w śnieżną kulę. Przyjemnie jest to zaprojektowane i każdy powinien znaleźć pupila pod siebie.
Super ta książka, ale ma 15 stron
A długo szukać nie powinniście, bo bazowo jest ich tylko 10. Przyjemna kołderka, ale stóp nie okryjecie. Można to zgonić na wspomnianą różnorodność, ale gdzieś to bije po oczach na dłuższą metę. Wraz z premierą na Switchu dostępne jest DLC z najpopularniejszym z potworów i jego kolegami, ale to poszerza nam całość w stopniu nieznacznym.
Pograłem każdym z nich (niektórych trzeba odblokować), ale zaraz zdałem sobie sprawę, że sukces tej gry jest oparty tylko i wyłącznie na rozgrywce sieciowej - co przy Switchu bywa ryzykowne, a ja znalazłem kompana raz. Chaos jest wymowny, bywa zabawny, ale to raczej na okazjonalny doskok i szybką partię po sieci, niż regularne zbieranie znajomych. Nawet jeśli jesteście fanami Kaiju, to gdzie znajdziecie trzech kolejnych w pobliżu?! Story Mode to zabawa na maksymalnie 2h. Daje nam to 30min na każdy z króciutkich rozdziałów - 5 misji na głowę i do domu. Zadania zaczynają się intrygująco - wojsko do Ciebie strzela, Ty niszczysz miasto - by potem skończyć jako seria walk ze znanymi rywalami. Zastałem chyba tylko jedną odskocznię od normy w późniejszej fazie.
Przyznam, że małe ziewanie zaczęło się wkradać. Wiele wybaczałem tej grze w kwestii namierzania swoich ataków (bo Kaiju) i starałem się nie wytykać jej niezgrabności, ale nie szło to w parze z poczuciem wielkości. Moc i dominację swojego podwładnego czujemy, dopiero gdy osiągnie on swoją specjalną formę. Tę zdobywamy, zbierając odpowiednie kule mocy, niszcząc budynki lub po prostu walcząc. W historii jednak jest to możliwe tylko w określonych momentach. Online i lokalnie satysfakcja większa/częstsza.
Natura zawsze znajdzie balans
Przede wszystkim dla fanów zjawiskowych Kaiju, które na Switchu mogą niekoniecznie być tak fascynujące. Byłem zaskoczony, że mimo destrukcji terenu i wszechobecnego chaosu, Switch przyciął mi grę tylko raz. Inna sprawa, że zniszczone budynki zwyczajnie znikają, a po dłuższej walce zostają zgliszcza/pusta przestrzeń. Domyślam się, że na innych sprzętach dojdzie graficzny efekt wow, ale tu zwyczajnie nie jego miejsce. Musimy pogodzić się tylko ze stabilnością - która też przecież nie jest gwarancją. A jak już staramy się żyć w zgodzie i podkreślać stan faktyczny, to GigaBash jest raczej ciekawostką. Przyjemną odskocznią, o której może nie zapomnimy, ale nie będziemy też przesadnie tęsknić. Trudno mi sobie wyobrazić wierne community, które rozkłada techniki na czynniki pierwsze. Jak zacząłem od prymitywnych pobudek, żeby w to zagrać, to żadna z nich nie rozwinęła się w podświadomości na tyle, żebym teraz łapał za swoją maczugę.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Passion Republic Games