Jest taka jedna lektura z czasów licealnych, którą pamiętam jak żadną inną: Mistrz i Małgorzata. Pochłonąłem ją w chyba jeden dzień, słuchając w tle epickiego fantasy power metalu Rhapsody. Rozmach ich twórczości idealnie pasował do rozmachu fabuły powieści, którą można uznać za jednego z prekursorów fantastyki. Czemu o tym mówię? Ponieważ dokładnie to wspomnienie przyszło mi na myśl, oglądając trailer Fire Emblem Warriors: Three Hopes na Nintendo Switch. Siekanie setek wrogów z symfonicznym metalem w settingu fantasy? Nie będę ukrywał, wciągnąłem się od razu. I to pomimo faktu, że scenarzystom z Intelligent Systems daleko do poziomu Bułhakowa.
Slasher, hack and slash, a może… musou?
Fire Emblem Warriors: Three Hopes to drugi tytuł z serii Warriors, będącej spin-offem głównych gier sRPG serii Fire Emblem. (sRPG to simulation RPG. Pod tą nazwą w Japonii są znane taktyczne RPG, czyli mix RPG ze strategią). Dodatkową ciekawostką jest tu oznaczenie spin-offu poprzez dodanie “warriors” do nazwy. W Japonii w ten sposób oznacza się gry z gatunku Musou. Najpopularniejszym tytułem tego typu jest Hyrule Warriors: Age of Calamity, czyli prequel Legend of Zelda: Breath of the Wild.
Czym jest Musou?
Musou to typ gry, który dopiero zdobywa popularność na zachodzie, nie jest jednak czymś szczególnie nowym. To tak naprawdę wariacja na temat slasherów typu Devil May Cry czy trylogia God of War. Nie bądźcie zdziwieni, jeśli przeczytacie, że Fire Emblem Warriors to hack and slash: na pierwszy rzut oka łatwo to pomylić. Gdzie w takim razie leży różnica? Gdy w wyżej wymienionych grach pokonywanie przeciwników jest celem samym w sobie, w grach musou to tylko pretekst do zdobywania “punktów za styl”. Kolejne areny to idący w setkach przeciwnicy, którzy są niczym więcej jak mięsem armatnim. Naszym zadaniem jest walka, którą można by porównać do tańca: dostaniemy tym więcej punktów im płynniej i bez problemu uda nam się ich pokonać. Im więcej punktów, tym lepszy wynik i nagrody, logiczne. Bardzo często armia do pokonania będzie mieć jednego silnego przeciwnika, do którego pokonania będziemy musieli trochę pokombinować, ale o tym później.
Czym jest Fire Emblem Warriors?
Wybaczcie ten przydługi wstęp. Czym w takim razie jest Fire Emblem Warriors: Three Hopes względem ostatniej gry z głównej serii Fire Emblem: Three Houses? Tak jak wspomniałem wyżej: To spin-off, z tą różnicą, że przedstawiona tu historia dzieje się w alternatywnym wszechświecie. Spotkacie znajome postacie i miejsca, ale to tyle. Nawiązań do fabuły, czy kontynuacji wątków raczej nie znajdziecie, chyba że twórcy postanowili ukryć gdzieś jakiś easter egg.
Fabuła gry jest prosta: Wcielamy się w Sheza. Najemnika, którego grupa musi zmierzyć się ze swoimi rywalami. W trakcie walk giną jego przyjaciele, a sam bohater przeżywa tylko dzięki interwencji tajemniczej postaci, która obdarza go specjalnymi mocami. To wciąż nie jest wystarczające, żeby pokonać Byleth - Ashen Demona, którego też możecie już kojarzyć. Mimo wszystko Shez uchodzi z życiem i przysięga rosnąć w siłę, aby się kiedyś zrewanżować.
Powiem szczerze: fabułę najlepiej określić jako “pretekstową”. Każda scena to po prostu pretekst do kolejnej bitwy. Nic więcej. Weźmy pod uwagę opisaną powyżej scenę: to pierwsze 20 minut gry. Dowiadujemy się już, że po głównym bohaterze absolutnie spływa śmierć przyjaciół, od razu poznajemy też głównego “złego”. Zresztą sam motyw dostania super mocy, żeby od razu zostać ponownie pokonanym, jest… głupi. Jak wspominałem, do Bułhakowa daleko. Nie jest to niestety odosobniony przypadek.
Podobnie nieprzekonujący jest dla mnie rozwój relacji z npc. Twórcy się tak skupili na tym, żeby każdy miał swój indywidualny charakter, że w chyba każdej scenie, każdy z towarzy powie ci, co o tym myśli wprost. Nie ma w tym żadnej naturalności prowadzenia konwersacji. Szkoda, ponieważ sam system robi dobre wrażenie, a i daje to duży potencjał do replayability, aby próbować relacji z innymi postaciami.
Jeśli się odpowiednio postaramy, to po pewnym czasie wskoczy nam “level” w relacji z npc i będziemy mogli odbyć specjalną rozmowę. Te, które widziałem, ponownie nie zrobiły na mnie wrażenia. To chyba przez to, że protagonista jest po prostu strasznie nieciekawą postacią i służy raczej za przyczynek do poznania lepiej wykreowanych npc.
Jeśli mowa o postaciach, to ich design jest doprawdy cudowny. Jak to u japończyków, mamy tu do czynienia z charakterystycznym mangowym stylem: ekstrawaganckim ubiorem, dziwnymi fryzurami oraz mocno zarysowanymi charakterami. Dbałość o szczegóły jest tak duża, że gdy przy okienku czatu pojawia się twarz postaci, jej mimika zmienia się zgodnie z wypowiadanymi kwestiami. To jednak nie wszystko. Dużym pozytywnym zaskoczeniem jest dla mnie udźwiękowienie! Dubbing jest mocno niespotykany na Nintendo, a tu proszę: wszystkie główne kwestie są wypowiadane przez aktorów, których spokojnie jest kilkudziesięciu. Oglądając scenki, czuje się jak oglądając anime z angielskim dubbingiem. Duży plus!
Skoro już jesteśmy przy designie, to wspomnijmy o grafice. Postawienie na mangowy styl postaci i shadery, które sprawiają, że bohaterowie wyglądają jak wyjęci z komiksu, pozwoliło ukryć deweloperom jej niedostatki. Czemu? Switch jest z nami od wielu lat, ale jeśli jeszcze nie wiesz drogi czytelniku: możliwości tej konsoli są mocno ograniczone, szczególnie względem konkurencji. Stąd powyższe zabiegi sprawiają, że grafika jest po prostu ładna, a dobrze wykreowane postacie pozwalają zapomnieć o tle. Na uwagę natomiast zasługuje optymalizacja: nie spotkałem się z dropami fpsów, nawet gdy na ekranie miałem setkę przeciwników, a sam naparzałem jakimś wielkim i efektownym spellem. Dla porównania: ostatnie Hyrule warriors miało z tym duże problemy.
Fire Emblem Warriors - gameplay
“No dobrze, ale gdzie jest gra w tym wszystkim? - zapytacie. Gra to wspomniane już bitwy, w których trakcie pokonujemy rozległe mapy/dungeony. Można by je sprowadzić do komnat połączonych korytarzami. Każda arena (komnata) to kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset przeciwników, z jednym, bądź dwoma trudniejszymi oponentami. Taktykę dobieramy do nich, reszta ginie rykoszetem lub od skilli obszarowych. Początkowo użyte określenie “mięso armatnie” nie wzięło się znikąd.
To jeszcze nie koniec. Szczerze mówiąc, to wręcz nie bardzo wiem jak to wszystko opisać. Skala tych bitew i możliwości przejścia są tak rozbudowane, że najpewniej nie dam rady ogarnąć tu całości. Nie jest to jednak wada. Przez pierwsze rozdziały gra podsuwa nam tyle tutoriali, że łatwo się pogubić. Poważnie mnóstwo. Obstawiam, że wielu rzeczy już nie pamiętam.
W każdym razie: w bitwie bierze udział Shez i koledzy. Każdy z nich ma wiele klas postaci. W trakcie bitwy możemy przełączać między nimi, gdy zajdzie taka potrzeba, możemy też poprosić jedną postać o wspólną walkę, co otwiera wachlarz nowych skilli i combosów. Przed walką możemy wydać rozkazy pozostałym. Można je też zmienić w trakcie walki. Gdzieś pojawił się jakiś mały side quest? Wydaj rozkaz, a jedna z postaci pójdzie tam i zrobi to za ciebie. Gdzieś jest przeciwnik, z którym ty będziesz miał ciężkie chwile, ale jedna z postaci go kontruje? Niech ona tam idzie. Oczywiście eksterminacja wielkich grup, to nie jedyne zadanie. Są też bossowie z prawdziwego zdarzenia oraz wielkie demoniczne bestie, które kompletnie zmieniają obraz gry. Samo pole bitwy będzie się zmieniać w miarę twoich postępów. Nagle może pojawić się szansa na dodatkowy loot w postaci skrzyni, do której trzeba znaleźć klucz lub side quest do zrobienia. Może to też być zmiana celu prowadzonej bitwy, która wynikła z nieprzewidzianych wydarzeń.
A to przecież tylko pole walki i przeciwnicy. Drugie tyle możliwości dają nam kontrolowane przez nas postaci: standardowo wbijamy levele podnoszące statystyki. Osobno podnosimy levele klas postaci. Osobno poziom skilli. Wpływ na wspólne combosy ma stan relacji z daną postacią oraz wcześniejsza wspólna walka. Są bronie, itemy, akcesoria, różne klasy. Fire Emblem Warriors prezentuje gigantyczny rozmach, jeśli chodzi o przygotowanie głównego elementu gry.
Chcesz się tym rozmachem podzielić? Zagraj w split screenie! Do bitew może drugim padem dołączyć twój kolega, aby na podzielonym ekranie wspólnie walczyć z wrogiem. Niestety gra jako całość nie została stworzona pod kątem co-op, a niektóre bitwy też pozwalają tylko na single player. Mimo wszystko to świetna zabawa i krok w dobrą stronę na przyszłość.
Punkty za styl
Mało?
To jeszcze nie wszystko. Tak jak pisałem we wstępie: w musou nie chodzi o pokonanie wroga samo w sobie. Trzeba to zrobić w pięknym stylu. Gra mierzy nam czas akcji, ilość otrzymanych obrażeń, wykonanie zadań itp. Dodatkowo zawsze na ekranie będziemy mieć ilość zadanych obrażeń oraz trafień, które również przeliczają się na wynik. Biorąc pod uwagę wszystko powyższe, jest chyba nieskończona liczba kombinacji jak sprawić, żeby osiągnąć lepszy wynik. Tak jak nieskończona jest możliwa liczba powtórek konkretnych bitew. Wiedząc, jak działa internet - nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co najbardziej zapaleni gracze będą umieć wykombinować.
Brzmi przytłaczająco? To trochę tak jak liczba tutoriali w pierwszych godzinach gry, a zwróćcie uwagę, że właściwie skupiam się tylko na wymienianiu możliwości.
Baza operacyjna
Jak prawdziwy najemnik z własną armią będziecie mieć swój obóz, który będzie spełniał funkcję centralnego huba gry. Tutaj spotkacie inne postacie, sklepy, weźmiecie misje, potrenujecie sami lub w parach z npc. Można nawet wbić level i zdobyć itemy pozwalające na zmianę klasy postaci.
Oczywiście żadna nowoczesna gra nie obeszłaby się bez… gotowania. Tak, nie zrobiło to na mnie wrażenia.
Replayability
Jak już mogliście zauważyć, gra jest absolutnie olbrzymia. W swoim głównym trybie oferuje wiele różnych podejść i bezmiar głębi taktycznej. To jednak nie wszystko: fabularnie na początku gry trafiamy do szkoły w Garreg Mach Monastery, gdzie będziemy trenować. Tam dołączamy do jednego z trzech domów zarządzanych przez znane osoby z głównej serii: Edelgard, Claude i Dimitri. Od tego momentu każdy z nich oferuje swoją ścieżkę fabularną, a to w rezultacie pozwala na trzy kompletnie różne podejścia do gry (w trakcie których możemy podejmować różne decyzje, aby budować relacje z różnymi npc).
Oczywiście to również nie wszystko. Rozpoczynając grę, możemy dostosować w jaki sposób chcemy grać. Jeśli jeszcze wybór poziomu trudności i tego, co jest wyświetlane w trakcie walki to nic nadzwyczajnego, to już opcja trwałej śmierci sojuszników wprowadza zupełnie nową mechanikę, na którą musimy uważać. W wersji casualowej pokonani sojusznicy “wstaną” po walce, jednak gra była stworzona z myślą o tym, żeby postacie umierały… na śmierć.
Fire Emblem Warriors: Three Hopes - spróbuj sam!
Wciąż niepewni? Twórcy wypuścili demo do ściągnięcia z eshopu, które zawiera aż cztery rozdziały fabularne, w tym podział na trzy ścieżki. Dawno nie widziałem tak obszernego dema gry i to w czasach gdy dema same z siebie są już rzadkością!
Nie jestem na co dzień fanem tego typu gier - szybko mnie nudzą, gdyż często sprowadzają się do klepania w kółko tych samych skilli wobec coraz większych pasków HP. Twórcy Fire Emblem Warriors sprawili, że walka ma dużo większą głębię, a dodatkowo jest obudowana ciekawymi wątkami jak rozbudowa relacji z npc, które walczą razem z nami. Wszystko zapakowane w świetną muzykę i bardzo dobry dubbing. Szkoda, że historia i jej przedstawienie nie idzie w parze i kompletnie nie trzyma poziomu reszty gry. Odbiera to wg. mnie dużo z potencjalnej epickości starć.
Mimo wszystko końcowa ocena gry to 8/10. Fire Emblem Warriors: Three Hopes to w całości świetny tytuł, a jeśli jesteście fanami gier z serii Warriors i skupiacie się głównie na walce, to ocenicie grę nawet wyżej.
Dziękujemy firmie ConQuest entertainment za dostarczenie gry do recenzji.
Dziękujemy firmie ConQuest entertainment za dostarczenie gry do recenzji.