felix-keyart-2 3840 wl-1024x636

Właściciel zdjęcia: KONAMI

Recenzja Felix The Cat na Nintendo Switch

Kot Feliks może robić za ojca chrzestnego kreskówek, bo swoje pierwsze kroki stawiał jeszcze w czasach kina niemego. Ta wymyślona w 1919 roku (!) postać, była bohaterem wielu bajek, a aktywność podtrzymywała przez lata. Serial to połowa ubiegłego wieku, a pełnometrażowy film został stworzony dopiero w 1991 - chłop miał zaledwie 72 lata. W tym okresie panował też duży szum wokół NESa, więc twórcy gier nie mogli przepuścić okazji, żeby zaprezentować światu kolejną platformówkę.

Za grę odpowiadał Shimadu Kikaku, a wydali ją potentaci (w tamtych czasach) z Hudson Soft. Wcielaliśmy się w niej oczywiście w czarno białego protagonistę, któremu zły Profesor porwał dziewczynę. Jeśli chcecie coś więcej wyciągnąć z samej growej adaptacji, to muszę was zmartwić, bo cały wątek fabularny zamknąłem w jednym zdaniu. Są telefoniczne wymiany zdań profesora z Felixem, ale nie mówią one niczego, poza podkreślaniem, jak wściekły i nikczemny jest nasz wróg. Swoją drogą to zabawne, że większość gier w tamtych czasach krzyżowała nas z jakimś szalonym naukowcem. Nawet kotu się nie udało szarpnąć na innowację.
2024032921320600 s
I o ile Felix The Cat całkiem nieźle pamiętam z czasów młodości, to mój powrót nie jest jakąś szarżą na dział retro. Wymówkę do tej recenzji zapewniło Konami, wypuszczając na świat kompilację tejże produkcji w jej trzech wersjach - NESowej, GameBoyowej i … japońskiej, która na dobrą sprawę niczym się nie różni od tej pierwszej. Całość trafiła na eShop 28 marca 2024 roku, a w przygotowaniu jest pudełkowe wydanie od Limited Run Games.
 

Spadł na cztery łapy? 


Często posiłkuje się powiedzonkiem - koń, jaki jest, każdy widzi. To też tu łatwo podmienić konia z kotem i nastawić wszystkich na powrót do czasów retro, gdzie cała mechanika skrywała się pod dwoma przyciskami. Jeden skacze, drugi atakuje, a kot na ekranie świruje. Dosłownie, bo cały urok Felix the Cat polega na różnych wersjach naszego zdolnego bohatera.
2024032921340400 s
Przy podniesieniu porozrzucanych w świecie gry power-upów, Felix ewoluuje swoją formę. Oprócz niesienia wizualnej frajdy grającemu stanowią one większe zagrożenie dla przeciwników oraz świadczą o naszym HP. Jak zostaniemy trafieni, to zejdziemy formę niżej, a jak oberwiemy w podstawowej, to jesteśmy żyćko w plecy. 

Żeby docenić ten tytuł, wypada przenieść się ponad 30 lat do tyłu. Teraz te różne wersje kota wywołują nieśmiały uśmiech (choć to i tak dobrze), a kiedyś oczarowywały. Na lądzie mógł on się stać czołgiem, w powietrzu latał balonem, a ta różnorodność po prostu musiała działać na wyobraźnie. Nie wszystkie są tak samo wygodne pod kątem gameplayu, ale czuć, że stanowi to fundament tej produkcji. Wokół tego dopiero dobudowano grę.
2024032921363300 s
Do przemierzenia mamy około 8 światów, każdy zakończony walką z bossem. O ile twórcy zadbali o samego Felixa, tak plansze bywają dość suche. Tereny raczej nie powalają stylem i często ma się poczucie deja vu. Niestety w przypadku bossów to już nawet nie poczucie, a pewność - powtórki się zdarzają, ale nie są notoryczne.
 

Czy grzebie w śmietniku? 


Kolekcja od Konami niestety cechuje się podobną prostotą. Trochę szkoda, bo oni sami odpowiedzialni byli za Turtlesowe Cowabunga Collection, które miało sporo dodatków skrojonych pod fanów i chyba pozostaje wzorem dla takich powrotów do przeszłości. Felix został zlepiony przez stażystów, którzy stworzyli menu do romów. Nie ma tu nic, co przykułoby większą uwagę.
Fotoram.io
Tym większa szkoda, gdy, jak wspomniałem, trzy gry są lekkim marketingowym nadużyciem. Moim zdaniem wypada tu mówić o wersji z NESa i GB, choć… tego też ktoś mógłby się czepić. Felix The Cat z GB, to po prostu uproszczona i okrojona wersja tego, co fani dostali na mocniejszym sprzęcie. Wtedy się pewnie cieszyli, w tej kompilacji traktujemy to raczej jako ciekawostkę. Jak ukończysz wersję oryginalną (około godziny czasu), to raczej nie rzucisz się na zdowngrade’owanego klona.

W 1992 roku Felix the Cat zbierał przyzwoite noty. Dziś będzie mu o to trudno przy tak znikomym wkładzie samego Konami. Ja pozostaje na swoim stanowisku pochwalania takich inicjatyw. Szczególnie (a raczej tylko wtedy), gdy daną produkcję znam i kojarzę. Wszyscy, którzy chcą liznąć retro gierki tamtych lat, pewnie znajdą smaczniejsze wybory.

Dziękujemy za klucz do recenzji firmie KONAMI


Plusy:

Thumb Up

Nostalgia, która jest konieczna przy takich tworach i mocno winduje moją ocenę

Thumb Up

Ewolucje bohatera może nie zachwycają jak kiedyś, ale uśmiech wywołają


Minusy:

Thumb Down

Poziomy raczej nie będą świadectwem kreatywności twórców

Thumb Down

“Kolekcja” jest bardzo sucha. Brakuje ciekawostek, a trzy gry, to tak naprawdę dwie. A te dwie to jedna.

6 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz