Recenzja Evil Nun: The Broken Mask na Nintendo Switch
Keplerians zasłynęli swoimi horrorowymi tytułami na urządzenia mobilne. Ich gry zostały pobrane ponad 350 milionów razy, a jedną z ikonicznych postaci jest siostra Madeline. Straszy ona regularnie w serii Evil Nun, która wreszcie doczekała się konwersji na PC i konsole za sprawą The Broken Mask (premiera na Switch: 25 stycznia 2024).
Idealny odpoczynek
W grze wcielimy się w dziecko zaproszone na religijny obóz letni. Trafiamy tam jako do idealnego miejsca na spędzenie tego okresu i poznanie nowych przyjaciół. To, co miało być tygodniami przepełnionymi frajdą i zabawami, szybko zamienia się w koszmar. Evil Nun: The Broken Mask nawet nie zrzuca na nas tej płachty niewiedzy i nie obiecuje sielanki. Nie buduje atmosfery radości, którą zaraz nam odbierze. Od przekroczenia bram Eagle Junior High School, zanim jeszcze przejmiemy kontrolę nad postacią, od razu poznamy prawdziwe oblicze tego miejsca.
Wtrąceni do pokoju w ramach kary, jesteśmy prowadzeni za rękę przez duchy szukające odkupienia. To one wierzą w naszą ucieczkę, pomagają wytyczyć ścieżkę do wyjścia, choć wiele wskazuje na to, że może tu być więcej takich jak my. Podczas gry poszerzymy naszą wiedzę o otoczeniu, odkryjemy nieco tajemnic, ale naszym głównym zadaniem jest… nie dać się złapać.
Elementy grozy
Evil Nun: The Broken Mask to klasyczny stealth horror. Pozbawieni możliwości obrony przemierzamy kolejne lokacje szkoły, po której grasuje tytułowa zakonnica. To ona gra tu pierwsze skrzypce i odpowiada za całe zło tego miejsca. My jesteśmy tylko narzędziem, które próbuje się przeciwstawić i odhaczyć kolejne cele na drodze do wyjścia.
Gameplayowo jest to w dużej mierze symulator chodzenia, ale bez tej uciążliwej dla gatunku funkcji artystycznej. Nie ma czasu na zamulanie ładnymi krajobrazami i przysłuchiwanie się jakiemuś biadoleniu. Od przekroczenia progu pokoju czujesz cięższy oddech. Cały czas poruszasz się ze świadomością czającej się nieopodal zakonnicy. Każdy przypadkowo wywołany przez Ciebie dźwięk, to jak zapowiedź nadchodzącego końca. Ona zna tu każdy zakamarek, Ty raczkujesz po omacku. To w Madeline tkwi cały pokład tej gamingowej grozy. Sama jest świetnie zaprojektowanym antagonistą, dzielnie dzierżącym wielki młot. Jest uosobieniem zła, a jej słowne docinki podczas poszukiwań tylko potęgują pozytywny odbiór. Dobrze to oddziałuje na klimat, który też można czerpać garściami z samych lokacji. Niektóre zakamarki naprawdę potrafią zachwycić. Projekt jest przemyślany, czytelny, a nasze desperackie ucieczki szybko pomogą nam się go nauczyć, bez konieczności posiadania mapy.
Ciuciubabka
Całość łatwo byłoby podzielić na kilka wyraźnych segmentów/rozdziałów, gdzie w każdym z nich dostaniemy nieco świeżych terenów do odkrycia i sami będziemy coraz bliżej wyjścia. Każdy oferuje zestaw zadań do wykonania, a te głównie opierają się na odszukaniu jakiegoś przedmiotu/narzędzia. To oczywiście wymaga od nas błądzenia i otwierania kolejnych drzwi, za którymi może się czaić pocieszna pani z młotem. Same zadania budzą raczej mieszane odczucia i nigdy nie czułem się nimi jakkolwiek przytłoczony. Trzeba było sobie wszystko przeczekać i podkraść. Na tym polu powiewem świeżości potrafiła być konieczność wspięcia nad dach i wrzucenia przez komin (z dużej wysokości) pudełka, by je otworzyć. Twórcy upewnili się uatrakcyjnić model zabawy, ale wciąż gdzieś odczuwalne są te mobilne korzenie. Ta prostota w budowie całości, której niekoniecznie chce się wychylić nos poza strefę swojego komfortu. Zaboli to głównie tych, którym nie w smak taka ciuciubabka. Powiedziałbym, że dla nich został przygotowany najłatwiejszy poziom trudności, ale on pozbawia grę jakiegokolwiek sensu - zakonnica ani Cię nie słyszy, ani nie może zabić.
Wszystkie części maski
W teorii wiele aspektów się tu zgadza. Evil Nun: The Broken Mask ma klimat, świetną antagonistkę i potrafi nawet okazjonalnie zauroczyć terenem. Mimo to zabrakło mi tu jakiegoś ciekawszego wątku, który bocznym torem by mnie nakręcał do odhaczania kolejnych punktów. Czułem się, jakbym czytał listę zakupów, a nie kombinował, jak urwać się potworowi.Nie powiem, że zabrakło do miłości tyle, co Madeline do normalności, ale gdzieś było to wszystko podszyte moją delikatną obojętnością za sprawą prostoty w budowie (by nie nazwać tego płytkością). A może to jeszcze pozostałości po przysypianiu na Choo-Choo Charles?
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Feardemic Games
Plusy:
Siostra Madeline spełnia swoje horrorowe zadanie na 6 w skali szkolnej
Klimat wpisany w warstwę audio - co kluczowe dla horrorów
Lokacje czasami potrafią zauroczyć
Minusy:
Ta ciuciubabka nie jest dla każdego, a z taką fabułą przy dłuższym posiedzeniu można odczuć monotonię
Kolejne zadania budziły raczej mieszane odczucia, a prostota założeń im nie pomaga