Słysząc Atlus, ludzie przez sen mamrotają o Personie. Piąta odsłona mocno spopularyzowała tego licealnego jRPGa, a niedawno na Switchu mogliśmy cieszyć się przywróconą trójką i czwórką. Mojemu sercu najbliżej do Shin Megami Tensei, dokuczliwie nazywanego Pokemonami dla dorosłych. W obu tych seriach wyczuwalny jest element dungeon crawlerów.
SMT na dobrą sprawę takim tworem jest, w Personie życiowa symulacja przekrzykuje całą resztę - co zresztą mnie skutecznie wybija z rytmu. Jeśli jednak Atlus skręcił kiedyś najmocniej w kierunku swoich gatunkowych upodobań, to było to w czasach Nintendo DS/3DS. Wtedy triumfy święciła seria Etrian Odyssey. W maju obchodzi 16 urodziny, a najwyraźniej Switch jest dobrym miejscem na celebrację. Origins Collection to zbiór trzech pierwszych części, które trafiły na hybrydową konsolę 1 czerwca 2023 roku.
Co dwa ekrany, to nie jeden
Recenzja dotyczyć będzie całej kolekcji. Głównie za sprawą znikomych różnic, jakie na nas w nich czekają, co jest spowodowane niewielkimi odstępami między oryginalnymi premierami. Dość powiedzieć, że wszystkie zaprezentowane screeny pochodzą z innych części. Wszystko kręci się wokół tego samego, w menu wyboru lokacji ciężko się zgubić, a tworzenie map nie ulega zmianom.
Kluczowe nowości dotyczą dostępnych klas postaci i historii, aczkolwiek te drugie są dość banalnej struktury i nawet nie będę ich specjalnie rozgrzebywał. Potrzebni są bohaterowie do zejścia w nieznany teren i przygotowania mapy. Poprzedni ochotnicy najczęściej nie wracali na powierzchnię. Etrian Odyssey wykorzystywało podwójny ekran dla domorosłych kartografów. Cała gra, poza pokonywaniem kolejnych przeszkód w walkach, polega na rysowaniu mapy. Nie miałem styczności z oryginalnymi odsłonami, ale łatwo sobie wyobrazić, że tam było wygodniej. To jednak nie zmienia faktu, że twórcy zrobili, co mogli, żeby przenieść system na Switcha.
Nie jest on przesadnie skomplikowany. Kręcimy się wokół oczywistych opcji - tu ściana, tam przedmiot, na końcu ślepy zaułek. “X” ze Switchowego pada odpala nam właściwe menu kreślarskie, a dostępna pula ikonek jest czytelna i nie wymaga tłumaczenia. To, czy zdecydujemy się na dotykowe przenoszenie ich na mapę, czy skorzystamy z dostępnych przycisków, zależy tylko od nas. Miło, że pomyśleli o absolutnie wszystkich. Nawet leworęczni dostali tu odpowiednią opcję w menu, która ułatwi im obcowanie z tytułem. W przypadku, jeśli chcesz skupić się na walce i olać rysowanie, możesz ustawić jej automatyczne wypełnianie - pełne lub ograniczone. Wtedy pędzisz przed siebie i skupiasz się wyłącznie na turowych pojedynkach. Czy gra ma wtedy jeszcze sens? Raczej nie, ale alternatywę doceniam.
Przed wyruszeniem w drogę…
Gildia Cię potrzebuję. Każdą część zaczynamy od nazwania swojej ekipy i stworzeniu jej członków. Pokusić się możemy nawet na 30 bohaterów, choć na wyprawę pójdzie zaledwie kilku z nich. Formacja w trakcie walki podzielona jest na dwa rzędy - przedni i tylni. Taktyka dowolna, choć klasa dyktuje preferowane ustawienie danego wojownika. Mocarni na przód, cherlawi do tyłu.
Tworzenie początkowe pozostawia sporo do życzenia. Nadasz imię, wybierzesz avatar, klasę i to by było na tyle. Zanim jednak obwieścicie spory zawód na tym polu, poczekajcie na drzewko rozwoju. To daje sporo fajnych możliwości. Do tego jest czytelne i nie trzeba głębokiej analizy do budowania odpowiedniego builda pod swoje widzimisię. Dostępne klasy w jedynce i dwójce są do siebie zbliżone, ale już trójka (jako ta nosząca najwięcej różnic) pozwala na ciekawsze opcje. Sama walka mnie niestety nie porwała. I to jako fana turowych pojedynków. Gdzieś zabrakło mi większej przejrzystości. Dobierania akcji na chwilę przed kolejką danego bohatera, a nie wybieranie wszystkich akcji, a potem obserwowanie efektów według nieoczywistej kolejności. U mnie powodowało to bardzo mechaniczne zachowania i brak chęci do kombinowania.
W zasadzie to mogłem wcisnąć automatyczne walki - jest taka możliwość - i niewiele by to zmieniło. Taka pętla gdzieś jest wpisana w Dungeon Crawlerowy gatunek, ale jeśli Atlusowe SMT też nim jest, to tam zmienne w ekipie są bardziej odczuwalne, co generuje większe zaangażowanie gracza.
Lata mijają
Jeśli ktoś zauroczył się wizualiami i chce tym samym spróbować swoich sił w tym gatunku, to radziłbym skierować swoje zainteresowanie w inne miejsce. Lepiej wejść na nowy grunt z czymś przystępniejszym u boku. Etriany to nie są złe gry, ale dedykowane konkretnemu odbiorcy. Takiemu, który poświęci sporo czasu na kreślenie mapy i zaakceptuje niedoskonałości fabularne oraz z natury kartonowych bohaterów - bo i tworzenie całej ekipy zakłada ich anonimowość. Inna sprawa, że cena tego zestawu to 320zł (!), więc raczej są świadomi, że sięgną po to fani nastawieni na wszystko, co już znają i oczekują, a niekoniecznie nowi ciekawscy.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Cosmocover