Zapowiedzi obiecywały wiele. Wszyscy zgodnie wmówiliśmy sobie, że Nintendo zaskoczy czymś poważniejszym i stricte dla dorosłego odbiorcy. Tak klimatycznie prezentował się zamaskowany Emio. Finalnie skończyliśmy na kontynuacji serii zapoczątkowanej na Famicomie pod koniec lat 80’ ubiegłego wieku, a odświeżonej na potrzeby Switcha w 2021. Czy dla dorosłych? Tak, ale mimo wszystko nasze chore i spaczone głowy oczekiwały więcej niż visual novelki. Emio The Smiling Man zadebiutował na Nintendo Switch 29 sierpnia 2024.
Papierowy uśmiech
W grze wcielimy się w młodego asystenta detektywa, który stawia swoje pierwsze kroki w Utsugi Detective Agency. Jego przyjście zbiega się z morderstwem licealisty, co mocno przypomina krążący od lat mit o zamaskowanym zabójcy. Ten przywdziewał papierową torbę i nawiedzał zapłakane dziewczyny, dając im wieczny, papierowy uśmiech…
Wszystkie nieścisłości rozwiążemy na przestrzeni kilkunastu rozdziałów, gdzie bardzo powolnym krokiem będziemy zbliżać się do prawdy. Z racji, że tekst ma całkowicie wykluczać spoilery, to dodam, że wiele niedopowiedzeń pozostanie w naszych głowach aż do obejrzenia epilogu, co mocno uderza w tempo prowadzenia głównej osi fabuły. W kinematografii nie ma nic gorszego niż dłużyzny, a Emio The Smiling Man pragnie celebrować je wszystkie. Wlecze się to niemiłosiernie do… wcale nie tak rewelacyjnego finału. Zakładając jednak, że jesteście fanami gatunku, a klikanie “A” w Visual Novelkach nie jest wam straszne, to Emio na tym polu stara się wnieść nieco świeżości. Gameplayowo pozwalać będzie na małe podsumowania każdego z rozdziałów, co formą przypomina sprytnie wbudowaną w grę kartkówkę z czytania ze zrozumieniem. Twórcy będą chcieli się upewnić, że nadążacie i faktycznie śledzicie dialogi, przeglądacie wpisy z dziennika, a nie klikacie do momentu, aż się rozkręci. Miło! Nie sprawi to, że będziecie detektywem, ale zawsze to jakaś forma zwiększenia zainteresowania.
W kwestii audio będziecie skazani na japoński dubbing i angielskie napisy, gdzie znajomość tego drugiego z języków jest mocno wskazana. Wizualnie zaś dostaniecie coś extra. Kiedy w VN zwykle mamy statyczne tła i pokaz slajdów, Famicom Detective Club stara się ożywić nieco całość i nakreślić ruch czy mimikę postaci. Nie jest to żadna rewolucja ani nie skłoni to do gry tych nieprzekonanych, ale na pewno wypada to uznać za miły dodatek. Będzie schludnie, ładnie i kolorowo. Tak po japońsku!
NESowy panel?
Niestety, choć sam wielkim fanem gatunku nie jestem, tak nie da się przejść obojętnie obok uciążliwego interfejsu. Sprawiał on, że tęskniłem za odmóżdżającym klikaniem. Swoją upośledzoną formą przypomina bardziej poczciwego dziadka NESa, a nie XXI wiek. Nie grałem w te tytuły z końcówki lat 80’, ale bez zawahania uwierzyłbym, jeśli to jechałoby na tym samym systemie. Dostajemy do swojej dyspozycji panel, który rzadko kiedy planuje się rozwijać. Siedzi on w swojej skostniałej formie i irytuje na każdym kroku. Linie dialogowe są schowane pod kategoriami. Widzicie nagłówek poruszanej kwestii i dopóki nie klikniecie, to nie będziecie wiedzieć, czy wyklikaliście wszystko. Wyobraźcie sobie przygodówkę, gdzie rozmowa jest główną ideą gry, a Wy nie dostajecie listy rzeczy do wypytania, bo te kilkanaście linijek zamknięto w trzech szufladach. Z początku nawet nie wiesz, że wypada otwierać tę jedną "szufladę" wielokrotnie, żeby wyczerpać wątek. Po co? Zakładam, że dziadek NES na tym korzystał, ale elektroniczna rozgrywka poszła trochę do przodu i zapraszamy dołączyć do standardów.
Obok tego wszystkiego widnieje jeszcze tajemnicza opcja “Myślenia”, którą musimy u naszego przygłupiego protagonisty wywołać sami, często po to, żeby w ogóle pchnąć fabułę do przodu. Tajemnica Emio najczęściej tkwi w tym, że jeśli się zaciąłeś, nie wiesz, co dalej zrobić, wszystkie dialogi są wyczerpane, a każda inna opcja menu bezużyteczna - pomyśl. Musisz kliknąć, żeby chłopak pomyślał, a jak on pomyśli, to Ty masz solucje na ekranie. Chciałbyś wpaść na to samemu? Nie tędy droga, Ty nie jesteś detektywem. Zamiennie jest to wykorzystywane z opcją przyglądania się otoczeniu. Równie bezpłciową. Emio The Smiling Man staje się ofiarą opłakanego interfejsu, któremu faktycznie wypadałoby założyć papierową torbę na głowicę. Nie dając mu uśmiechu i przystępności w oczach gracza, a żeby ukryć jego zmarszczki i wstyd jaki ze sobą niesie. Nawet jeśli ta historia byłaby lepsza i nie cierpiała z powodu żałosnego tempa oraz braku konkretów przez większość czasu (aż dziw, że takie coś rozpisali w kraju, który z natury umie trzymać w horrorowym napięciu), to i tak przyczepiłaby sobie inną kulę do nogi w formie tego panelu.
Obok tego wszystkiego widnieje jeszcze tajemnicza opcja “Myślenia”, którą musimy u naszego przygłupiego protagonisty wywołać sami, często po to, żeby w ogóle pchnąć fabułę do przodu. Tajemnica Emio najczęściej tkwi w tym, że jeśli się zaciąłeś, nie wiesz, co dalej zrobić, wszystkie dialogi są wyczerpane, a każda inna opcja menu bezużyteczna - pomyśl. Musisz kliknąć, żeby chłopak pomyślał, a jak on pomyśli, to Ty masz solucje na ekranie. Chciałbyś wpaść na to samemu? Nie tędy droga, Ty nie jesteś detektywem. Zamiennie jest to wykorzystywane z opcją przyglądania się otoczeniu. Równie bezpłciową.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Conquest Entertainment