Doomed to hell

Właściciel zdjęcia: Gagonfe

Recenzja Doomed to Hell na Nintendo Switch

Marzyliście kiedyś o pójściu do piekła? Albo, chociaż o odwiedzeniu go przejazdem? Nie? To dobrze, bo podobno jest przeludnione. Jednak jeżeli wasza odpowiedź brzmiała “tak”, to Doomed to Hell Wam to zaoferuje. Mało tego sprawi, że to będzie bardzo przyjemna podróż, bo trzeba przyznać, że gameplay jest dynamiczny, przyjemny i pełny kolorów.


Ale od początku


W grze wcielamy się w chłopaka imieniem Rose, który niestety przedwcześnie umarł. Trafił do piekła i kiedy tam się znalazł, okazało się, że brakuje tam miejsca i trzeba coś z tym zrobić. Tutaj wkracza jedyny w swoim rodzaju szatan, który znalazł całkiem ciekawe rozwiązanie. Postanowił zorganizować coś na zasadzie turnieju, w którym każdy walczy o bycie ostatnim mieszkańcem piekła. Ten, któremu uda się zostać ostatniemu dostaje możliwość powrotu na Ziemię i życia dalej jak gdyby nigdy nic.

No więc na samym początku pojawia się Pan władca piekieł i mówi coś, w stylu "tu masz broń, tu są wrogowie, tym się ruszasz, tym strzelasz, powodzenia".
Zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę i w sumie słusznie. Nie ma nad czym się tutaj zastanawiać, trzeba zacząć eliminować przeciwników. Tak też uczyniłem.

Zacząłem naparzać we wszystko, co się rusza… i w sumie w to, co się nie rusza też. Muszę przyznać, że pomimo tego, jak proste to wszystko jest, to gra się niesamowicie przyjemnie. Jedyne co mi przeszkadzało podczas szlachtowania wrogów, to moje przyzwyczajenie ze wszystkich gier typu Counter Strike, Rainbow Six: Siege itp. czyli celowanie w głowę. Kiedy mamy przeciwnika naprzeciw siebie, musimy celować mu w nogi, bo inaczej pociski przelatują przez wroga.
wave
Jeśli chodzi o levele, to te są malutkie. Na jednym poziomie znajduje się kilka spawnerów przeciwników. Ci wychodzą z nich w losowej kolejności. Należy wspomnieć, że każdy level podzielony jest na pięć fal. Co wave mamy do wyboru jeden z trzech tymczasowych wspomagaczy. Te podbijają nam jedną z dostępnych statystyk, które widzimy po prawej stronie ekranu. Są to między innymi: większa szansa na krytyczne uderzenie, większe obrażenia, więcej życia, odnowienie życia itp. Dodatkowo, na każdej mapie mamy rozstawionych po kilka skrzynek z pieniędzmi i dużo kartonów… też z pieniędzmi jakby ktoś się zastanawiał. A co po skończeniu pięciu fal?

Lądujemy w sklepie, gdzie wita nas Toby. To jest też moment, w którym bez problemu można zapisać gre. W prawym dolnym rogu wyświetli wam się komunikat, że jeżeli wyjdziecie teraz to bez obaw, progress pozostanie. Wracając, nasz przyjaciel Toby ma nam do sprzedania 4 rzeczy. W zależności od waszego szczęścia, będą to albo nowe bronie, albo ulepszenia na stałe (dopóki nie umrzemy, bo wtedy kasują nam się wszystkie ulepszacze). Jeżeli chodzi o bronie, to tutaj mamy do wyboru kilka rodzajów. Mamy miecze shotguny, karabiny, czyli w zasadzie to, co znamy z innych tego typu gier.
sklep

Poznajcie waszego bossa


Co kilka poziomów mamy możliwość na spotkanie bossa. Pierwszym z nich jest Minotaur, z którym miałem problem na początku pomimo tego, że nie jest wyjątkowo trudny. Jeżeli macie możliwość - grajcie na telewizorze. Grając w trybie przenośnym, mam wrażenie, że moja postać zajmuje cały ekran i mało co poza nią widać. Na telewizorze mamy w zasadzie widoczność na całą mapę. Gdy już pokonamy bossa, to zmienia nam się otoczenie i tutaj odczułem dość duże problemy. Tak jak przy pierwszych poziomach nie było większego problemu z odróżnieniem wróg-tło, tak im dalej, tym gorzej. W grze mamy 3 różne otoczenia i ostatnie z nich jest najbardziej nieczytelne. Zdecydowanie brakuje tam kontrastu, by uwypuklić wrogów, których powinniśmy atakować.
cleric
Zmiana otoczenia wprowadza jeszcze jedną fajną rzecz, mianowicie nowe bronie w sklepie. Muszę przyznać, że są naprawdę ciekawe. Dużo lepiej się gra z nimi i tutaj progres akurat jest przyjemny, ale rodzi się tutaj pewien zarzut odnośnie balansu… Bardzo się rozjeżdża. Gra staje się dużo łatwiejsza. W pierwszych levelach jesteśmy uzależnieni od naszego celowania, potrzebna jest choć minimalna zręczność, by unikać pocisków i trafiać wrogów. Natomiast, gdy przetrwamy walkę z Minotaurem, to dalsze potyczki nie powinny dla nas stanowić problemu. Szczególnie jeżeli podmienimy sobie wyposażenie na to, które oferuje nam w tym momencie Toby.

Nowe bronie mają samonaprowadzające pociski, co skutkuje ogromnym ułatwieniem. Taktyka z “unikaj wszystkiego, turlaj się, biegaj jak szalony” zmienia się w “biegam, od spawnera, do spawnera strzelając na ślepo, bo i tak trafię”. Jasne, broń ma ograniczony dystans, ale nadal jest na tyle duży, że spokojnie powinniście sobie dać radę.


Oprawa graficzna i przemyślenia


Nie jestem fanem pixel artu. Zdecydowanie daleko mi do tego, żeby się za takiego uznać. Jednak w tej produkcji mi on zupełnie nie przeszkadzał. Grafika jest zrobiona bardzo starannie i design wrogów jest bardzo, ale to bardzo ciekawy. Brakowało mi jedynie czytelności na mapach, jakiegoś podbicia kontrastu między tym, co mam atakować, a tym, po czym biegam. Brakowało mi również jakiegoś tła pod to wszystko. Levele są małe, więc bez problemu widzimy granice pokoju, po którym się poruszamy. W tle można było dodać jakieś inne walczące stworki (bo przecież wszyscy walczą o bycie tym jedynym, który wróci na ziemię).
devil duck
Coś, co mi się bardzo spodobało, lecz inni mogą mieć z tym problem to długość rozgrywki. Trwa ona ok. godziny, ale uwierzcie mi, zlatuje to duuuużo szybciej, jak już raz usiadłem, to w zasadzie cisnąłem, aż udało mi się przejść przez pierwszy biom. Potem jakoś tak nie chciało mi się odchodzić od konsoli i okazało się, że skończyłem grę. Nie powiem, zdziwiłem się, bo czegoś tam jednak brakowało, jakiegoś smaczka na koniec albo dodatkowych rzeczy do odblokowania. Niemniej rozgrywka jest bardzo przyjemna i warto spróbować.

Coś, co dodatkowo poprawiło moje wrażenia dotyczące gry to brak błędów i glitchy. Bardzo mocno zwracam na to uwagę w wielu grach. Tutaj nie macie się o co martwić. Jest to kompletny produkt, który bardzo dobrze trzyma klatkarz pomimo chaosu na ekranie.

Czy warto zagrać w Doomed to Hell na Nintendo Switch?


Nie jestem dobry w roguelike’i a tym bardziej w bullethelle, ale ta produkcja bardzo mocno przypadła mi do gustu. Owszem nieraz pojawiła się frustracja związana z padnięciem w ostatniej chwili, ale hej, na tym ta gra polega, nie? Brakowało mi jakiegoś lepszego podbicia statystyk i zabawy balansem. W grze nie mamy momentu, w którym czujemy się trochę silniejsi i żądni krwi. Raczej czuć balansowanie na krawędzi tego, że jestem minimalnie za słaby, ale może uda mi się nadrobić jakimkolwiek skillem i po tym pojawiają się bronie, które robią wszystko za nas.

Koniec końców jest to dobra produkcja na jedno posiedzenie (jeżeli ktoś jest dobry w roguelike’i). Jeżeli nie, to cztery-pięć podejść i zdecydowanie będziecie czuli się na tyle pewnie, że będziecie ciachać wrogów, jak leci.


Plusy:

Thumb Up

Oprawa graficzna

Thumb Up

Klimacik

Thumb Up

Pomimo braku fabuły cel jest od razu jasny dla gracza

Thumb Up

Wrogowie

Thumb Up

Kot Toby w sklepie


Minusy:

Thumb Down

Brakuje czegoś jeszcze w grze, jakiegoś dodatkowego smaczka

Thumb Down

Im dalej tym zdecydowanie łatwiej

Thumb Down

Czytelność poziomów

7 / 10

Nasza ocena

Awatar

Bartek 'Baton' Kręgiel



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz