Przerywamy nadawanie programu (o bardziej rozpoznawalnych tytułach) na rzecz indyka, który mocno stara się sięgnąć po uczucie nostalgii. W zasadzie polega na tym tak bardzo, że tylko to może nam pomóc przebrnąć przez kolejne uciążliwe levele. Cyber Mission to gra od studia Gamenergy z gatunku Shoot’em Up, co w wolnym tłumaczenia na polski oznacza, “latam samolocikiem i sobie strzelam”. Tym razem akurat będzie to w dużej mierze żołnierz z jetpackiem, żywcem wycięty z jakiejś Contry, ale nie czepiajmy się detali. Gra zadebiutowała na PC w zeszłym roku, legitymując się na Steam pozytywnym odbiorem graczy (choć podyktowane jest to małą liczbą recenzji). Switch pogrążony w tęsknocie czekał na premierę do 21 sierpnia 2024, kiedy to eShop stał się ofiarą tej inwazji w cenie 40 złotych (premierowa zniżka do 32 zł.).
Gryzorem w twarz
Fabularnie lądujemy w jakiejś przyszłości i walce z kosmitami, a graficznie cofamy się do czasów Pegasusa. Cyber Mission to klasyczny reprezentant gatunku w 2D, który możemy ogrywać w lokalnej kooperacji w typowym duecie - niebieski i czerwony. Znane duo będzie strzelało bronią główną, jak i satelitami kręcącymi się wokół postaci, a bronie podniesiemy z nadlatujących powerupów niczym we wspomnianej Contrze.
Od razu warto zaznaczyć, że opcje pozwalają na małe ułatwienie, które zakłada brak utraty specjalnej broni po otrzymaniu obrażeń. Polecam ten manewr, bo i gra stanie się wtedy nieco bardziej przystępna. W swojej klasycznej wersji - jedno trafienie i wracasz do podstawowej pukawki - będzie to cholernie trudna gra. Z włączoną opcją “Easy” będzie… tylko trudna. Skoro sięgamy do retro czasów, to wiadomo, że poziom trudności jest wpisany w cenę. Jednak, jak zawsze powtarzam, jest różnica między czymś wymagającym, ale jednocześnie na tyle fajnym, że chcemy więcej, a czymś, co jest trudne, bo tak. Jest różnica między zgrabnie przemyślanymi mechanikami, które podstępnie Cię podchodzą, a Ty się cieszysz, a czymś, co jest trudne… bo tak. Cyber Mission jest właśnie z kategorii “bo tak”.
Trudność tej gry bierze się z kombinacji ślamazarnej postaci, często nieczytelnego otoczenia i podejrzanych hitboxów. Lecąc małym żołnierzem, obrywamy od absolutnie wszystkiego, a pociski są tak nieczytelne, że trudno świadomie im umknąć. Jeśli zaś lecimy wielkim samolotem, a na ekranie roi się od meteorytów, to… obrywa tylko małe działo. BO TAK!
W taki nieprzyjemny sposób nas ta gra wita, ale trudno jej odmówić całkiem przyjemnych bossów, którzy w tym wymagającym poletku są faktycznie generałami stojącymi na straży naszego progresu. Walki z nimi często chwile trwają, bo i na swoją okazję do strzału trzeba zasłużyć unikami. Niestety niewiele więcej was tu czeka. Należy nastawić się na ciągłe powtórki leveli z dość nudnymi mobkami do wybicia podczas lotu do bossa. Okazjonalnie dostaniemy jakąś wstawkę fabularną z wytycznymi, ale wczytywanie się w te banały uznaje za zbędne.
Shmupy to specyficzny (i wymarły) gatunek. Są jednak zdecydowanie lepsze pozycje niż Cyber Mission, które bije po oczach tandetą i wszystkie niedoskonałości ukrywa pod hasłem “retro”. Wtedy graliśmy we wszystko, bo gier mieliśmy mało. Dziś jest ich więcej i lepiej iść w przeciwnym kierunku. Szczególnie że na Switcha nadchodzi Valfaris: Mecha Therion, które gatunkowo jest doświadczeniem bardzo zbliżonym, ale… o tym, jak zejdzie embargo.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie EastAsiaSoft