captain-blood-1qzcl

Właściciel zdjęcia: Seawolf Studio

Recenzja Captain Blood na Nintendo Switch

Co chłop spędził pośrodku morza, to jego. Wypłynął w 2003, kiedy pojawiły się pierwsze przesłanki o stworzeniu gry przez twórców Sea Dogs oraz growej adaptacji Pirates of the Caribbean. W 2004 można było go nawet podejrzeć na targach E3, które zdążyły od tamtego czasu zniknąć z kalendarza wszystkich graczy. W międzyczasie kilkukrotnie projekt resetowano, tylko po to, by postawić na nim krzyżyk. Świat zapomniał…
2025051723121300 s
Piekło deweloperskie nie zawsze oznacza ostatnie pożegnanie. A już na pewno nie dla tego kapitana. Znikąd pojawił się na brzegu i oczekuje oklasków. Przyznam mu, że wytrwałość godna pochwały, ale już przystosowanie do dzisiejszych standardów jest trudniejsze do osiągnięcia. Jeśli jesteście sobie w stanie wyobrazić faceta, który zahibernował się w czasach pierwszych telefonów komórkowych i wyszedł teraz, kiedy każdy taki sprzęt jest przenośnym komputerem, to jesteście sobie w stanie wyobrazić grę Captain Blood. To ten sam poziom... absurdu? Komedii? A może nostalgii?

Ta ostatnia na pewno stanowi ważny argument w sprawie. Captain Blood jest slasherem, których w czasach jego wypłynięcia wychodziło na pęczki. Proste kombinacje, liniowe plansze, combosy do kupienia i bossowie do pokonania. Gracze wczesnych lat 2000 to doskonale znają, pewnie lubią, ale miły powrót do tamtych dni może być tylko wytworem wyobraźni.
2025051723275800 s
Też byłem zdania, że taki slasher, to kiedyś było złoto, więc czemu miałoby się to zmienić? Oczywiście pojawił się gatunek soulslike, który zabił to bieganie z mieczem (przynajmniej dla mnie), ale z drugiej strony taki Devil May Cry jeszcze stara się dyszeć do świadomości graczy, do czego wykorzystuje Netflixa w nędznej animacji, a Ninja Gaiden odnawia swoje stare oblicze. Captain Blood może i skutecznie dokonuje abordażu na linie, ale nie pociągnął za tą, która odrodziłaby moje uczucie do takiej rozgrywki.

Schemat jest typowy dla gatunku - idź, wybij, zbierz złoto. Serio, to cała gra. Pomimo przyzwoicie wyreżyserowanych cutscenek, to nawet nie będę zaprzątał wam głowy fabułą, bo i tak nie na nią tu ktokolwiek przyjdzie. Grzechem tej gry nie jest jednak to, że jest slasherem, a to, że jest marnym slasherem. Topornym i wtórnym. Pierwsze wrażenie może być pozytywne, ale utrzyma się do momentu, aż się zorientujesz, że to już wszystko i delikwent nie ma wiele więcej do zaoferowania. Walkę określiłbym jako ta drewniana noga generycznego kapitana z kreskówek. Ładujesz poznane kombinacje i patrzysz, jak uszczupla się pasek życia wroga. Do znudzenia. Zresztą bossowie też wyglądają jak robieni na jedno kopyto. Zwykle gruby, zwykle większy, zwykle tak samo nijaki.
2025051808353900 s
Większe problemy zaczynają się w momencie, gdy gra próbuje silić się na urozmaicenia, bo te bierze z dwóch worków. Pierwszy to ten zabrany przy wyruszeniu w drogę, a na nim ogromny napis QTE. Wtedy był na czasie, dziś się z niego śmiejemy. Korzeni tu jednak nikt się nie wstydzi, więc sypią co rusz prostym wciskaniem przycisków, którego wadą jest kiepskie pozycjonowanie na ekranie i bardzo tandetne indykatory. Brzydziło mnie nadużywanie tego motywu wtedy, więc i teraz spuszczę zasłonę milczenia.
2025051808501800 s
Drugi worek to już wytwór wyobraźni i zbyt długiego przebywaniu na słońcu. Jakaś ponura wizja, która mówi, że każda gra piracka MUSI mieć walki na morzu. Konieczna jest wymiana uprzejmości armatami, ale fajnie, gdyby szło za tym coś więcej niż sucha idea. Jakaś mechanika… Jakakolwiek? Tu jest to podbieganie do kolejnych armat, które ku nadziei będą wyłapywały w swoim ograniczonym zasięgu wrogie statki. Jeśli nie, to trzeba biec do kolejnej. Problem w tym, że tu już responsywności nie porównałbym do drewnianej nogi generycznego kapitana, a do uciętej pacjenta na SORze. Większość prób odklejenia się od armaty kończy przyjęciem obrażeń. Jest tak wolne, a kule tak szybkie. Reakcja praktycznie niemożliwa, jeśli wybierzesz złą stację. Zanim Blood się odklei, to już oberwie. W międzyczasie na pokład wtargnąć mogą wrogowie, co przywraca nas do bezmyślnej łupanki, którą przygnębia świadomość, że nie wystrzelamy następnych i będziemy w tej niedoli tkwić. Słabe to.
2025051808511900 s
Wszystkie walki na morzu bym z tej gry wyciął (dla jej dobra), co czasowo skróciłoby gameplay jeszcze mocniej. Nie jest to gra długa, nie jest przesadnie ambitna i jej jedyna nadzieja, to tęsknota po drugiej stronie ekranu. Tęsknota za prostymi slasherami. Tyle że my nie tęsknimy do tych przeciętnych i zapomnianych - co mówi samo przez się. My chcemy dynamiczne pojedynki (tu bym się na to słowo nie poniósł), fajnych przeciwników (też nie) i ciekawych bossów (tym bardziej).

Tyle dobrego, że gra paradoksalnie nie wygląda tak źle. Jasne, przybyła zakurzona (tj. z przestarzałym designem i teksturami), ale akceptowalna. Switch też nie ma problemu z jej obsługą, ale sam fakt, że muszę się posiłkować optymalizacją, podpowiada, że ja już tonę, a to jest ta brzytwa. Chciałem Cię polubić Kapitanie, ale Ty sam się niekoniecznie lubisz. Fajnie, że jesteś, ale Twoja heroiczna walka o wypłynięcie z dna oceanu mi na nic. Szantów śpiewać nikt nie będzie. Zapomną.

Dziękujemy za klucz do recenzji firmie better Gaming Agency


Plusy:

Thumb Up

Z dna oceanu, ale wygląda i działa przyzwoicie (na warunki Switchowe)

Thumb Up

Skuteczna próba wywołania nostalgii, która wielu graczom przesłoni wszystko inne


Minusy:

Thumb Down

Przeciętna i dość wtórna walka na lądzie

Thumb Down

Absolutnie fatalna i toporna walka na morzu

Thumb Down

Tandetne oznaczenie QTE, a i samo ich istnienie można kwestionować w 2025

5 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek

Postaw mi kawę na buycoffee.to


Komentarze (2)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz

philipo
23.05.2025 13:02
Ewidentnie widać,że to gra z korzeniami w erze PS2. Jeżeli komuś brak gier z tamtej epoki to myślę,ze warto spróbować tyle ,że na jakiejś promocji. Bo Captain Blood już w tamtych czasach to byłby raczej solidny średniak.
korazdrzewa
23.05.2025 16:14
Też jestem przekonany, że wtedy byłby przeciętniakiem. I w 2025 już byśmy o nim nie pamiętali. A tak jest ustach... jeszcze chwile. Niko