Jak byłem młodszym graczem Nintendo 64, w głowie siedziała mi przygodowa gra akcji z niebieskowłosym bohaterem. Dopiero po latach odkryłem, że nosiła ona tytuł Mystical Ninja Goemon, a sam Goemon to seria, która pojawiała się do roku 2005 i tamtejszego DSa. Była to przygoda z japońskim rodowodem, gdzie zamiłowanie do tamtejszej kultury było niezbędne, by dobrze się bawić. Walka prosta, grafika ładna, więc dzieciak przepadł.
Wspominam o tym nieprzypadkowo, bo Otogi Katsugeki Mameda no Bakeru: Oracle Saitarou no Sainan!! najłatwiej określić duchowym spadkobiercą. Bohater dzisiejszego tekstu debiutował w Japonii w zeszłym roku i niewiele wskazywało, że kiedyś wyjdzie z Kraju Kwitnącej Wiśni i pojawi się na szeroko rozumianym zachodzie. 3 września 2024 roku to się zmieni, a (uproszczony tytuł) BAKERU zawita na eShop.
Chciałbym się mylić
Zacznę od końca, żebyście na pewno nie przegapili najważniejszego - BAKERU, to najlepszy action platformer, w jakiego NIE zagracie. Domyślam się, że specyficzny styl nie przemówi do większości. Zdaje sobie sprawę, że to może być jedyna wzmianka tego tytułu w Polsce, a on sam przejdzie bez echa. Szkoda.
BAKERU nie wymyśla koła na nowo i nie próbuje rewolucjonizować gatunku. Gra jest liniową platformówką, gdzie skakanie przeplatać będziemy przyjemną walką. Sam tytułowy bohater jest postacią o magicznych zdolnościach i umiejętności zmiany swej formy. Wygnany z domu przez nadpobudliwego dziadka ma obowiązek zaprzestać swojego lenistwa i pomóc małej dziewczynce w szerzeniu informacji o nadchodzącym niebezpieczeństwie.
Różne formy mistrza
To, czym BAKERU się wyróżnia, jest różnorodność. Nie jest ona może na poziomie niedoścignionego Super Mario Odyssey, ale sam fakt przytaczania króla niech będzie pewną podpowiedzią, co do jakości. W grze przemierzymy kilkadziesiąt leveli, które inspirowane były 47 prefekturami Japonii. Biegli znajdą pewnie więcej podobieństw niż gość zaliczający tylko Tokyo, ale nawet nie w tym tkwi cały szkopuł.
Gra jest kolorowa, przejrzysta i wielokrotnie zamierza was zaskoczyć. Wybić z rytmu i zmienić nieco zasady gry. Większość leveli kroczy po utartej ścieżce, gdzie wybijamy skaczące stworki za pomocą swoich pałeczek. System walki nastawiony jest na combosy, choć wyciąga mocno rękę w kierunku młodszych graczy. Każdy ciąg wyprowadzanych ciosów jest wspomagany przez grę, przenosząc bohatera do najbliższego wroga. Łatwo osiągnąć tu zamierzony rytm, który idealnie wpisuje się w schemat sterowania - L na padzie to lewa ręka, a P prawa. Tym sposobem możemy wachlować uderzeniami wedle uznania, albo zdecydować się na mocniejsze machnięcie oburącz. Nikt nie powinien oczekiwać przesadnego skomplikowanie od takiej gry, a jej brak nie odbiera przyjemności. Przejrzyście i przyjemnie. Poznajemy z czasem kolejne zdolności i idziemy walić w bęben. Dosłownie, bo każdy level zakończony jest wielki bębnem, którego odblokowujemy, pokonując festiwalowych wrogów. Koniec imprezy! Zaskoczenie przychodzi co kilka plansz, a Bakeru potrafi wsiąść do samochodu i wziąć udział w wyścigu, postrzelać w Shmupowym locie, czy sterować wielkim robotem, co ma imitować popularne bitwy Kaiju. Żadna z tych innowacji nie nadużywa naszej gościnności i pozostaje raczej przyjemną odskocznią, niż zbyt częstą koniecznością - a to przecież typowe, jak jakiś pomysł jest powielany do znudzenia.
Nabywane umiejętności też potrafią zmienić podejście do walki, a przyjmujemy je po pokonanych wrogach. Mocniejsze uderzenie, strzały, a wszystko zaczyna się skromnie od mini formy, która wchodzi w każdą dziurę. Nie zapominajcie, że to liniowa gra, więc nie ma co się nastawiać na swobodę. Po sznurku do bębna. Kolejne plansze dobieramy z mapy, a wewnątrz nich roi się od znajdziek dla chętnych. Warto się delektować, bo samo przebiegnięcie przez większość leveli będzie stosunkowo szybkie i świadomie odbierzecie sobie sporo przyjemności.
Trudno się nie dać zauroczyć, kiedy wszystko jest tak ładne i różnorodne. Nie sposób tu mówić o jakimś poczuciu znudzenia na przestrzeni tych kilku potrzebnych na przejście godzin. Jeśli można mieć jakiś zarzut, to byłaby to zbyt mała ilość przeciwników (z czasem mi się przejedli) i bardzo niski poziom trudności. Targetem jest młodsze towarzystwo, więc to powinniśmy wybaczyć. Sama fabuła też nie trafiła do mnie swym humorem, ale to już kwestia gustu i mojej awersji do japońskich żartów. Nawet nie zaprzątając sobie nią głowy, miło jest cieszyć się samym gameplayem. Jest prosto, fundamentalnie, ale kreatywnie i ze smakiem (japońskim!).
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Spike Chunsoft