Jeśli jakiś bohater gier wideo jest wyjątkowo nieustępliwy, to Mario wypadałoby wziąć poważnie pod uwagę. Hydraulik w obcym świecie, który zaciekle, z uporem maniaka goni za przerośniętym żółwiem ziejącym ogniem, a wszystko w celu uratowania księżniczki. Facet robi to od wielu pokoleń i nieustannie bawi wszystkich po drodze.
Nie powinno więc dziwić, że i Wydawnictwo APN Promise cechowało się podobnym zacięciem przy Wielkiej Księdze Mario, którą opisywałem w zeszłym roku - tekst TUTAJ. Książka zbierająca materiały o ikonie gier z popularnego magazynu Retro Gamer była bardzo przyjemnym dodatkiem domowej biblioteki każdego fana. Poruszała same początki istnienia i burzliwy start “Jumpmana” Shigeru Miyamoto. Prowadziła nas za rękę przez wszystkie fazy rozwoju, kończąc na Super Mario 3D World. Niezmiennie znajdziecie tam potężne artykuły na temat swoich ulubionych pozycji (z wyłączeniem świeżutkiego Wonder) i wiele smaczków, które zaskoczą nawet najbardziej biegłych w temacie. Sam byłem wielokrotnie zaskoczony, a lekturę za sprawą dość chaotycznej formy (to zbiór artykułów przełożonych na nasz język) można łatwo czytać wyrywkowo. Jeden artykuł dziennie, aż do poznania ich wszystkich - to jak zbieranie gwiazdek w nowszych collectathonach tej serii.
Czemu Wyd. 2?
Nasuwa się jednak zasadne pytanie, skąd ten powrót? Pierwsza Wielka Księga Mario dostała najwyraźniej informację, że księżniczka jest w innym zamku, więc proces uszczęśliwiania fanów należało powtórzyć. Wydanie 2, które widzicie na zdjęciu głównym, jest w dużej mierze powtórką z rozrywki. W środku znajdziecie te same artykuły i te same grafiki. Dodano na końcu tekst o ciepło przyjętej pełnometrażowej animacji, jednak cała reszta - od desingu po kolejność - pozostała nienaruszona. Poprzednia wersja miała jednak swoją brzydką cechę, o której wspominał absolutnie każdy czytający:
Podobnie ma się sprawa z polską lokalizacją, która… pozostawia trochę do życzenia. Zabrakło tu kogoś, kto orientuje się w całości. Wystarczyło dać do przeczytania pierwszemu z brzegu zapaleńcowi, a ten szybko wyłapałby błędy. W giereczkowie tak już jest, że niektórych terminy zostawiamy w oryginale, inne zaadaptowaliśmy w konkretnej formie, a tu tego brakuje. Bywa sucho. Sam ocierałem się o tłumaczenie książek wrestlingowych, a przerzucanie ich przez taki ludzki translator zdecydowanie nie wystarczało. Trzeba kogoś, kto się w danym środowisku obraca. Lapsusy stricte growe starałem się wybaczać, ale tu nawet niektóre zdania z tym niezwiązane bywają bardzo pokraczne.
To dlatego zdecydowano się wrzucić żeton do automatu przy pytaniu o kontynuację. Do ekipy tworzącej polskie wydanie dołączył konsultant merytoryczny i językowy Maciej Hopek, który zadbał o to, by język się nam nie plątał, czytając. Już nikt nie będzie się drapał po głowie i szukał kontaktu do językoznawców, żeby wypunktować zbrodnię. Wkład pracy jest widoczny na pierwszy rzut oka, a wszelkie niedociągnięcia oryginału poszły w niepamięć. Szybki podgląd na różnicę (na górze stara wersja, niżej odświeżona): Koniec z “gwiazdami niezwyciężoności”. Kiedy poprzednio musiałem sporo wybaczać i zaciskać zęby, tu mogę po prostu się dobrze bawić i wspominać. Nowe wydanie jest lepsze pod każdym względem. Jeśli wcześniej ktoś miał zaciągnięty hamulec ręczny przez narzekania recenzujących, tak teraz może go poluzować i bez obaw wrócić wspomnieniami do młodzieńczych lat lub zarazić pasją młodsze pokolenie. Szkoda, że wraz z tą zmianą poprawie nie uległy niektóre grafiki, ale domyślam się, że taka była ich forma w samym brytyjskim czasopiśmie, z którego pochodzą. Nowe wydanie trafia na półkę już bez dopisku - pooglądaj obrazki, powspominaj, ale nie rozpędzaj się z czytaniem.
Dziękujemy za książkę Wydawnictwu APN Promise