Podobno w dzisiejszych czasach to już wstyd, ale nigdy nie grałem w żadną Yakuzę. Kiedyś zerknąłem, dostałem po głowie mokrą ścierą tamtejszego absurdu (mylonego często z humorem), więc dla dobra zdrowia psychicznego się oddaliłem. Aż do 24 października, kiedy to Yakuza trafiła do… domu. Na konsolę, gdzie powinna być od początku, bo i ona jest najpopularniejsza w kraju, w którym to uniwersum króluje.
Yakuza Kiwami to remake pierwszej gry cyklu, który rozpoczął się w roku 2005 na PlayStation 2. Opowiada ona historię Kazumy Kiryu, który był rozwijającym się gangsterem, stojącym na granicy stworzenia własnej rodziny. Kazuma był postrachem ulic Tokio, a każdy spór był w stanie spokojnie przeważyć na swoją korzyść siłą pięści. Jedna feralna noc wszystko zmienia. Nie był winny, ale wziął to na siebie. 10 lat w więzieniu nie tyle zmienia człowieka, co świat, jaki znał.I o ile wciąż znajdziecie tu sporo komediowych akcentów, a jedna z prześladujących Cię nieustannie postaci jest stricte na to nakierowana - gość chce się z Tobą bić za wszelką cenę i gameplayowo to faktycznie walki w losowych miejscach, byś zawsze się miał na baczności - tak cały obraz fabuły jest mocno zakorzeniony w mafijnych klimatach. Będzie zdrada, będzie miłość, a i byli przyjaciele przejdą przemianę. Intryga szybko się zagęszcza, a cutscenki nie zestarzały się wcale. Może być mały problem z okiełznaniem wszystkich zależności, klanów, rodzin i spamiętania postaci, które wrzucane są do tego wora bardzo szybko, ale nawet wychwytując zarys, można się bardzo dobrze bawić. Sam jestem frajerem na mafijne wątki, więc i te japońskie przyjmowałem z uśmiechem. Kazumę najłatwiej byłoby określić słowami - cały czas sztywniutko. Nawet jeśli mówi mniej, to trudno nie docenić reprezentowanych przez niego wartości. Może nie będzie to dla wszystkich protagonista idealny, ale trudno negować jego zasłużone miejsce w centrum tej szachownicy.
A na niej czeka Cię sporo walki. Choć Yakuza miewa aktywności poboczne, gdzie przyjdzie Ci pograć w karty, czy darta, to nie zaciemniajmy rzeczywistości, to w dużej mierze beat’em up z rozwojem postaci. Kazuma operuje czteroma stylami walki. Tu jest dość klasyczne - szybki, brutalny, pośredni i styl smoka. Nazewnictwo można zepchnąć na dalszy plan. Konieczność wachlowania nimi też nie będzie tu obowiązkowa. Pomocna głównie przy niektórych bossach czekających na jakieś widowiskowe wykończenie - przeciwnik w pewnym momencie świeci się na pożądany kolor i czeka na “egzekucję”.Całość jest często prześmiewcza, gdy akcje specjalne są podkręcone dla efektu lub łapiemy za jakąś totalnie przypadkową broń (trochę vibe Dead Rising). Wpisuje się to idealnie w ton produkcji i… bawi. Tak po ludzku. Jest wesoło, często mierzymy się z całą grupą przeciwników i nie ma nudy. Postać porusza się w bardzo arcade’owy sposób, wszystkie zmiany kierunków są okrutnie sztuczne i mechaniczne, ale to też urok tamtych lat.
I tutaj musimy mocno rozgraniczyć dwie kwestie - napisałem, że jest dynamicznie i nie ma nudy, mając na myśli gameplayowy aspekt wewnątrz jednej (najczęściej mniej ważnej fabularnie) walki. Jeśli tylko zaakceptujesz przyjętą tu formę (która absolutnie NIE JEST dla każdego), to będziesz się dobrze bawił. Rozwój postaci faktycznie dozbroi Kazumę, a nie tylko sprawi, że będzie mocniej bił. Wszystko fajnie…
Problem w tym, że Yakuza ma GIGANTYCZNE problemy z tempem rozgrywki. Coś, co dla wielu będzie trudniejsze do przeskoczenia, niż ta odrealniona reszta. To dlatego trudno mi z podniesionym czołem pisać, że “jest dynamicznie i nie ma nudy”. Bo jest druga strona tego medalu, gdzie o dynamice trudniej pisać, bo walki są przesadnie wydłużone przez pasek życia oponenta, a nuda wkrada się jako efekt towarzyszący. Niekoniecznie usprawiedliwiałbym to wszystko byciem produktem minionej ery. To nie jest przecież tak, że starsze gry są dłuższe z natury (wręcz przeciwnie!). To po prostu wygląda, jakby ktoś chciał sztucznie tę grę utrudnić, wydłużyć i… pogorszyć. Tu gdzieś leży lepsza, bardziej spójna gra, ale ona daje nam więcej gameplayowego powietrza. Nie zasypuje cutscenkami, które czasami wjeżdżają ponownie po daniu dwóch kroków do przodu (true story). To naprawdę sprawia wrażenie filmu przeplatanego walką. Rozumiem filmowość tego doświadczenia, która w tej grze jest cechą wiodącą, ale ten brak balansu potrafi razić po oczach.
Okazjonalnie gdzieś trzeba pobiegać po ograniczonej przestrzeni, ale to momenty, gdzie pomysłów już nie było żadnych. Konstrukcja takich misji jest często łopatologiczna - idź tu, odklikaj dialog, wróć, odklikaj dialog, wróć - i jak tylko dostawałem to w formie pewnej odskoczni, to szybko chciałem wrócić na ten bitewny tor.Z ręką na sercu bałem się tej gry polubić. Nieco przerażony, że zaraz najdzie mnie ochota na nadrabianie wszystkich zaległości. Byłem w szoku, jak szybko zatarte zostało negatywne wrażenie z przeszłości i z jak dużą przyjemnością się ten wątek śledziło. Jest jednak jedna rzecz, której nigdy nie udaje mi się przełknąć i trudno mi oszukiwać samego siebie - nie lubię dłużyzn. Nienawidzę, gdy gra się ciągnie i ewidentnie nie chce postawić następnego kroku, żeby przypadkiem ktoś na mecie nie powiedział, że było za krótko. Yakuza ma ten problem. Jest w zasadzie jego książkową definicją. Piekielnie sympatyczną, świetnie odwzorowującą Japonię, ale na tych solidnych fundamentach stoi dość chwiejna konstrukcja. Może wyleczyli się jej z czasem, może pogłębili objawy tej choroby, ale tego przyjdzie mi się przekonać, jak zawitają tu ponownie.
Nawet jeśli podobnie do tej wersji trafią się okazjonalne spadki płynności. Ich największy problem jest taki, że wydają się losowe. Raz daną walkę rozegrałem bez zgrzytu, by przy ponownym podejściu oglądać chwilowy pokaz slajdów. Zazwyczaj w grze są wyraźne sekcje, gdzie konsola niedomaga, a tu jest to dla mnie owiane mgłą tajemnicy. Tę samą, którą zobaczycie gdzieś tam w oddali ulic Tokio. Uroki Switcha, wiadomo, ale w ogólnym rozrachunku to bardzo dobra (wygodna!) forma zapoznania się z tym uniwersum.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie SEGA
Plusy:
Świetne odwzorowanie Japonii - klimatu i architektury
Bardzo dobra historia - nawet jeśli oparta na sztampowych motywach, to zagęszcza się szybko i nie nudzi
Walka jest dynamiczna i widowiskowa - choć trzeba lubić tę przesadę, żeby skwitować uśmiechem
Minusy:
Okrutne problemy z dłużyznami - ilość cutscenek potrafi przytłoczyć, a walki są sztucznie wydłużone przez HP rywala
Konstrukcja wielu misji kuleje
Okazjonalne (i czysto losowe) spadki płynności #urokswitcha
To chyba tylko port z PS2, więc wydaje się, że klatkować zdecydowanie nie powinien. No i szkoda, że zabrakło polskich napisów. SEGA polonizuje niemal wszystkie większe gry z niebieskim jeżem, a tu polskiego brak...