Stworzony przez Bugbear Entertainment w 2018 roku Wreckfest, miał być duchowym spadkobiercą kultowej serii FlatOut tej samej firmy. Cztery lata po ciepłym przyjęciu na PC, fińska produkcja przywitała się z konsolą Nintendo. Czy ludzie specjalizujący się w zniszczeniu na torze odnaleźli się w przenośnej rzeczywistości? Czy może sprawili, że wolelibyśmy siedzieć za kierownicą rozpędzonej maszyny zmierzającej prosto w ścianę?
Z czym to się… niszczy?
Mamy tu do czynienia z grą wyścigową, z mocnym naciskiem na demolkę. Oprócz tradycyjnych tras, na których triumfuje pierwszy na mecie, dostaniemy areny, z których wyjechać może tylko jeden samochód. Nie jest oczywiście tak, że te dwie twarze są sobie kompletnie obce, bo i gazując do mety, jesteśmy wręcz zobligowani do nieczystych zagrań. Ta gra pozwala wybrzmieć naszym niszczycielskim zapędom, więc czasami (zawsze?) bliższe nam będzie zepchnięcie z trasy rywala, niż zwyczajne prześcignięcie go na wirażu. Przy grze nastawionej na taki rodzaj frajdy, próżno liczyć na fabułę. Mamy do dyspozycji tryb kariery, ale jest to zwykły zbiór dostępnych modeli zabawy, w którym kolekcjonujemy punkty. Te zaś pozwalają nam odblokować kolejne rozdziały naszej drogi na umowny szczyt. Na końcu nie czeka nas żadna szczególna nagroda, ale złotem i doświadczeniem jesteśmy nagradzani za wszystko. To zdecydowanie sprawia, że odblokowywanie kolejnych maszyn jest przyjemniejsze. Mamy tu około 100 modeli. Mniejsze, większe, autobusy, a nawet witające nas w świecie gry urocze kosiarki. Wielbiciele dłubania w tuningu mają osobne miejsce na delikatne modyfikacje swoich samochodów. Wszyscy mniej zaznajomieni z motoryzacją zakończą tuning na przemalowaniu czegoś, co zaraz i tak będzie przypominało puszkę na kołach. A nie ukrywajmy, do takiej puszki dążymy.
Demolition derby
Na jarmarkach w Stanach Zjednoczonych, gdzie cieszy się to największym zainteresowaniem, takie zawody nazywano sportem. W Europie występowały pod nazwą banger racing (i takie nazewnictwo spotkamy w samej grze). Polegały one na zniszczeniu samochodu przeciwnika. Wygrywał ten, którego auto było sprawne jako ostatnie. I odwzorowanie tego modelu w Wreckfest jest zdecydowanie najprzyjemniejsze. Trudno o brak uśmiechu, kiedy trafiamy do zamkniętej przestrzeni, z licznikiem funkcjonujących rywali w rogu ekranu. Cel prosty, wykonanie niekoniecznie. Przy dość topornych samochodach, idealne trafienie w bok rywala wymaga odrobiny wprawy. A i sztuczna inteligencja nie należy do najsłabszych. To miłe, że gra daje tę złudną nadzieję rywalizacji nawet z komputerowymi adwersarzami. Ich zachowania nie jawią się jako sztuczny twór, co na pewno jest sporym sukcesem fińskiego studia. W wyścigach są skłonni się przepychać, a i nie wydają się odporni na błędy. Często miewałem sytuacje, gdzie ścigany przeze mnie rywal wypadał z trasy i znikał za gąszczem rozstawionych opon. O ile jestem pewny, że pierwszy kontakt z grą dla większości będzie czymś przyjemnym, tak przy dłuższym obcowaniu zaczyna wkradać się nuda. Po kilku godzinach byłem zmuszony brutalnie zaciągnąć hamulec ręczny. Łatwo wskazać te ogniwa, które tu nie zagrały. Super wjechać w kogoś z całym impetem, ale o wiele fajniej byłoby to zrobić z większą prędkością. Nie mówię, że to wyścig żółwi, ale po nitro dostępnym w serii FlatOut zostały tylko wspomnienia.
Rozumiem, że recenzowany tu potomek ma inny wydźwięk. Jest bardziej rzeczywistym odwzorowaniem. Jednak opcjonalne dodanie podtlenku azotu byłoby mile widziane. To może ułatwiłoby nie przykuwania aż takiej uwagi do oferowanych tras. Te też są efektem ubocznym próby zwiększenia realizmu, co ujmuje frajdzie, jakiej od takiego tytułu oczekuje. Kierunek gry był obiektem burzliwych rozmów w trakcie procesu tworzenia i w dużej mierze będzie to kwestia indywidualna. Jedni docenią, innym - którzy mają taką możliwość - ręka zatrzęsie się nad starszymi grami tego typu. Wyczuwam tutaj mieszankę arcade’u, który ma zbędną aspirację na bycie symulacją.
Rozumiem, że recenzowany tu potomek ma inny wydźwięk. Jest bardziej rzeczywistym odwzorowaniem. Jednak opcjonalne dodanie podtlenku azotu byłoby mile widziane. To może ułatwiłoby nie przykuwania aż takiej uwagi do oferowanych tras. Te też są efektem ubocznym próby zwiększenia realizmu, co ujmuje frajdzie, jakiej od takiego tytułu oczekuje. Kierunek gry był obiektem burzliwych rozmów w trakcie procesu tworzenia i w dużej mierze będzie to kwestia indywidualna. Jedni docenią, innym - którzy mają taką możliwość - ręka zatrzęsie się nad starszymi grami tego typu. Wyczuwam tutaj mieszankę arcade’u, który ma zbędną aspirację na bycie symulacją.
Wreckfest, a Switch, czyli „No cross-play, No fun?”
Nie będę zasypywał banałami, że posiadając lepszy sprzęt, Wreckfest będzie tam wyglądał lepiej. Uznajmy to za oczywistość. Posiadacze Switcha nie muszą się jednak obawiać, że przyszedł do nich produkt niegrywalny. Oczywiście twórcy poszli na wiele ustępstw graficznych. Na pewno ucierpiała szczegółowość, co przy rozpadających się samochodach może mieć kolosalne znaczenie dla odbiorcy. Nie wiem, jak bardzo to kwestia wydajności Switcha, ale zdarzały mi się sytuacje, że ta bryła przypominająca niegdyś samochód jechała bez… przednich kół.
Okrążeń jeździmy mniej, na trasie pojazdów też ubyło, ale nie zdarzyło mi się, żeby coś nagle pojawiło się na ekranie, albo spadki klatek utrudniły wejście w zakręt. Wszelkie uproszczenia można więc uznać za trafne, a samo doświadczenie za zaskakująco płynne. Oczy trochę cierpiały w handheldzie, ale to nic co szczególnie rzutuje na odbiór produkcji. Można powiedzieć, że wielbiciel przenośnego Switcha zdążył się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić.
Gra nie posiada cross-playa, więc fani online’owych batalii są pozostawieni na placu boju z innymi posiadaczami konsoli Nintendo. Jak wiemy, łaska gracza na pstrym koniu jeździ. Gry niewypuszczone spod skrzydeł dużego N wieją pustkami. Pokój znaleziony szybko, rozgrywka zaczęła się od razu, ale natychmiastowa gotowość graczy wskazywała na boty. Niestety, jesteśmy dość krótki czas po premierze i już jest wyczuwalny problem z sieciowymi rywalami. Z trybów online pozostają nam różne wyzwania serwowane przez twórców, które potrafią poszerzyć czas zabawy. Ot, zbieranie monet na czas, itp. Dla relaksu, choć w przypadku tej gry wypada to nazwać samozniszczeniem. To ten rzadki przypadek, kiedy nie tupię nogą na jakość Switchowego portu, a większy problem mam z materiałem źródłowym. Mam wręcz wrażenie, że akceptując niedoskonałości graficzne, Wreckfestowi do twarzy z przenośnym graniem. Wyścigi są krótkie i na takich krótkich sesjach - którym Switch sprzyja - najbezpieczniej się tu skupić. Przy dłuższych posiedzeniach festiwal zniszczenia może zamienić się w festiwal ziewania.