Recenzja Tomba! Special Edition na Nintendo Switch
Zmęczony pracą w Capcomie, Tokuro Fujiwara postanawia iść na swoje. W miejsce, gdzie będzie mógł tworzyć oryginalne gry. Tak powstaje studio Whoopee Camp, a on sam odpowiada za reżyserię gry Tomba. Tej udaje się zadebiutować w 1997 roku, zbierając pozytywny odbiór branżowych mediów.
Tomba to nietypowa platformówka, która potrafi zerwać ze swoimi side-scrollerowymi korzeniami, przeczesując widziane w tle tereny, jak i serwować nieliniowe doświadczenie. To swoisty mix, który można podpiąc pod gatunek metroidvanii, ale ja lubię o tym mówić, co by było, gdyby rdzenna platformówka zechciała być RPGiem.
Za Special Edition odpowiada Limited Run Games, który pozwala fanom ery PSX wrócić do swojego różowego protagonisty, a młodszym się z nim zapoznać. Ponowna walka o odzyskanie bransoletki ze świniami zaczęła się 1 sierpnia 2024 roku.
Nintendo 64 król
Dopuściłem się małego kłamstwa z tymi młodszymi graczami, którzy Tombe dopiero poznają. Stare dziady też mogły żyć z dala od pierwszego PlayStation i w ogóle nie mieć pojęcia, co to za Tomba. Niżej podpisany jest jednym z nich. Mimo sympatyzowania z platformówkami to w tamym okresie bawiłem się Super Mario 64, więc wybaczcie, że różowy jaskiniowiec pozostawał dla mnie anonimowy.
Dzięki Limited Run Games mogłem wrócić do tamtych lat. Głównie za sprawą tego, że Special Edition ma niewiele tego “special” w sobie. Miejcie na uwadzę, że to nie remake, nie remaster, a po prostu przeniesienie archaicznego platformera na nowe konsole. W Tombę gra się tak jak kiedyś, wygląda ona tak jak kiedyś, a nawet przytnie Ci ekran Switcha jak każdy szanujący się reprezentant biblioteki Switch Online. Można i tak, choć cena będzie wtedy niektórych uwierać. Odświeżeniu uległa ścieżka dźwiękowa, choć zachowano możliwość odpalenia tej starej.Nie będę teraz zmieniał swojego żelaznego stanowiska - cieszę się z możliwości ogrania starego hitu, nawet jeśli wkład pracy był minimalny. A tu był. Mój największy żal nie jest o to, że gameplay trąci myszką, a o to, że nawet takie cutscenki zostały przeklejone sprzed prawie 30 lat i słucha się ich, jakbym właśnie nurkował pod wodą z konsolą w ręku.
W kinach Titanic
Mimo wielu lat na karku łatwo podpatrzeć, czym Tomba mogła zauroczyć ludzi pod koniec ubiegłego wieku. Stosuje ona patenty mocno odbiegające od tych, do których przyzwyczaiły platformówki. Nie ma tu wyraźnie zaznaczonej mety, podziału na levele i nie biegniesz wiecznie w prawo. Ma to mocne aspiracje bycia czymś więcej. Dziś nie będą one nikogo zachwycać, ale wtedy… musiały.
Świnie dopuszczają się kradzieży bransoletki, a Tomba rusza w pogoń, która prowadzi go przez nieznany archipelag. Tam przybliża sobie profil zbirów i poznaje chaos, jaki wokół siebie wywołują. Nasz pościg prowadzi nas jednak przez ogrom zadań. Konstrukcja gry zakłada, że każdą misję poznajemy w locie, przemierzając świat gry. Czasem będzie to proste pozbycie się delikwenta, a innym razem nauka języka krasnalów, który z początku jest nam obcy.
Ma to mocne podszycie RPGa i taką przygodą chce to być. Zamiast levelować stado gości z mieczem, skaczesz po głowach świń, ptaków i innych pająków, pokonując w międzyczasie sekcje typowe dla “skakankowego” gatunku. Tomba będzie się huśtał, bujał i korzystał ze wszystkiego, co utarli mu wszyscy poprzednicy.Samo skakanie jest… wiekowe. Czuć tu przekroczenie progu muzeum. Unosi się zapach antyków, mierzenie swoich wydłużonych skoków trudno ogarnąć, ale sama mechanika rzucania zwierzyną spod siebie jest sympatyczna. Niewiele więcej można o niej powiedzieć w 2024 roku.
Mózgi przepalało pewnie zmienianie gruntu i odwiedzanie tego, co tło planszy miało do zaoferowania. Tomba po prostu bardzo chciał odwiedzić inne wymiary, a nie tkwić wiecznie w coraz bardziej skostniałym 2D. Doceniłbym jednak, gdyby pierwsze kroki nieco lepiej nas o tej możliwości informowały, bo bez takiej wiedzy, wyobrażam sobie ludzi, którzy utkną w pierwszej sekcji z przeganianiem mgły. Gra po prostu niekoniecznie chce się obnażać ze swoimi możliwościami.
Ogółem nikt tu nie ma zamiaru trzymania Cię za rękę. Masz wszystko rozwiązać samemu, co wiąże się z koniecznym backtrackingiem i metroidvaniowym szukaniem dziury w całym. Konstrukcja niektórych zadań budzi wątpliwości. Szukanie krasnali zakłada po prostu skakanie po wszystkim w nadziei, że gdzieś tam się typ ukrył. Umówmy się - średnia to satysfakcja.Tomba Special Edition docenią najbardziej ci, którzy znają oryginał. Pierwiastek nostalgii będzie niezbędny, żeby strawić archaizmy. Bez niego bywa to dość uciążliwe doświadczenie. Ani nie skacze się przesadnie przyjemnie, ani nie walczy (bo i walka ze skakaniem związana), więc zostaje próba popatrzenia na wszystko, jakby był 1997. Docenieniem zmiany perspektyw (są też izometryczne zwiedzania wioski typowe dla jRPGów), widać, że tytuł miał ambicje, ale w 2024 roku… sami wiecie. Są lepsze platformówki, są lepsze metroidvanie… są lepsze gry z tamtego okresu.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Limited Run Games
Plusy:
Nawet dziś widać ambicje gry i odwagę w mieszaniu gatunków
Model rzucania się na wrogów i rzucania nimi jest zwyczajnie sympatyczny
Doceniam możliwość powrotu do gry sprzed lat…
Minusy:
…choć tu wkład pracy jest praktycznie żaden. Special Edition, którego specjał zakłada, że w ogóle istnieje
Archaiczna rozgrywka, która bez nostalgii do Tomby się nie broni