Zastanawialiście się kiedyś, jak by wyglądały krótkie, liniowe levele z pierwszych gier Mario, ale w 3D? Chyba każdy zadał sobie w którymś momencie to pytanie. Nintendo również postanowiło zadać sobie to pytanie i chociaż chwilę im to zajęło, to w 2011 dostaliśmy Super Mario 3d Land na Nintendo 2ds i 3ds. Świetną grę, która szybko znalazła się w top 10 najlepiej sprzedawanych tytułów na tę konsolę, aczkolwiek nie wyszła poza platformę. Na szczęście jej kontynuacja dostała już remaster na Nintendo Switch. Pod postacią Super Mario 3D World + Bowser’s Fury dostaliśmy nie tylko odświeżony sequel Mario 3d Land, ale również samodzielny dodatek. O tyle zaskakujące, że sama gra nie należy do najmniejszych, ale hej! Kto będzie narzekał na dodatkowy content, bez potrzeby płacenia za dlc? Na pewno nie ja.
Super Mario 3d World wyszło pierwotnie na Nintendo Wii w 2013 r., gdzie podobnie jak część pierwsza szybko zostało jedną z najlepiej sprzedających się gier na platformę (ostatecznie skończyło na drugim miejscu!). To aż dziwne, że na port na nowszą generację czekaliśmy aż 8 lat, ale ten dzień w końcu nastąpił. No dobrze, w takim razie czym właściwie wyróżnia się 3d world od innych gier 3d z serii Super Mario?
Czy liniowość wciąż może być zaletą?
Tak jak wspomniałem we wstępie, gra opiera się na krótkich, mocno liniowych mapach. Nie ma tu jakiegoś ‘gimmicku’ na całą grę jak w Sunshine, Galaxy czy późniejszym Odyssey. Jedynie Mario (i koledzy) i ich skille. To sprawia, że twórcy mogli się skupić co level na innej mechanice i przygotować mnóstwo naprawdę pomysłowych map, bez częstych powtórzeń. Trzeba przyznać, że wyobraźnia im dopisywała - różnorodność krajobrazów, wyzwań i pomysłów na kreacje leveli jest absolutnie olbrzymia. W grze dostępne są 82 mapy na przestrzeni 12 światów. Zauważycie o czym mówię, już w pierwszym świecie: chodząc po mapie świata “poza” standardowymi levelami znajdziecie m.in. wyzwania Kapitana Toada (na podstawie których Nintendo stworzyło później osobną grę), magiczne sześciany, które są serią krótkich map z limitem czasowym, czasem może się pojawić domek z buffami lub kasyno gdzie można wygrać dodatkowe bonusy. Do tego oczywiście bossowie do pokonania co kilka plansz. Design “zwykłych” map od razu przypomina klasyczne Mario. Musimy dojść od startu do mety, w limicie czasowym (dosyć luźnym), po drodze omijając przeszkody oraz miniony Bowsera (te oczywiście można też unieszkodliwić). Do kompletu możemy zbierać monety oraz starać się uzyskać jak największy wynik punktowy - ten ostatni jest ważny przy grze co-op, ale do tego dojdziemy. Pierwsze dwie mapy stanowią oczywiste odwołania do dwóch pierwszych map pierwszego Mario, ale design szybko zaczyna zaskakiwać, a dotarcie do mety nie będzie proste. Nie raz droga będzie wymagać “dostrojenia” się do zagadek jak np:
zapadnie, które zmieniają miejsce przy każdym naszym skoku (dużo trudniejsze niż się wydaje na pierwszy rzut oka!);
platforma, która przesuwa się w różne strony w zależności od tego, po której stronie stoimy;
znikająca podłoga do rytmu wyznaczonego dźwiękiem;
zmieniający się poziom lawy, który okresowo będzie zalewać część platform;
Do tego oczywiście sporo “klasycznych” mechanik jak pływanie na Lessiem, jeżdżenie w “łyżwie” po śniegu, gonienie króliczka, próby opanowania postaci z dużym boostem do prędkości poruszania się, zagadki logiczne… mógłbym długo wymieniać!
Oczywiście na mapach rozmieszczonych będzie dużo charakterystycznych skrzynek ze znakiem zapytania, z których możemy dostać monety albo power-upy. Te ostatnie zmieniają nam rozgrywkę w charakterystyczny dla siebie sposób. W całym wachlarzu są znane itemy, jak grzybki (czerwony - powiększający do normalnego rozmiaru po otrzymaniu obrażeń; zielony - dający “życie”), ogniowy kwiat (pozwala strzelać ogniowymi kulami), super star (nieśmiertelność). Oprócz nich występuje kilka mniej spotykanych oraz takie stworzone konkretnie pod ten tytuł:
tanooki - slow fall (wolne spadanie); jeśli będziemy często tracić życie, gra bonusowo zespawnuje skrzynkę z white tanooki, który daje nielimitowaną czasowo niezniszczalność;
mega mushroom - będzie mega, zapewniam was;
double cherry - dodaje kopie postaci. Można mieć kilka kopii jednocześnie, co nie raz będzie wykorzystane jako wymóg do zdobycia np. gwiazdek;
Catsu - Strój kota, w którym postacie mogą się wspinać po ścianach i w charakterystyczny sposób skakać do przodu;
Lucky cat - ulepszona wersja catsu;
Małym minusem stroju kota jest fakt, że często nie tylko sprawia, że mapy stają się proste, to jest wymagany do zdobycia dodatkowych znajdziek. Bez niego często będzie się miało wrażenie, że się jest jak bez ręki. Nie raz poczujecie, że warto będzie pójść powtórzyć wcześniejszą mapę, żeby zdobyć catsu. Szkoda, że przy okazji tworzenia remastera twórcy nie zdecydowali się, aby updatować system na kształt tego, jaki umieścili w Bowser’s Fury.
Goniliście kiedyś… metę?
Design map też zasługuje na uznanie. Klasycznego “chodzenia w prawo” jest tu niewiele. Znajdziemy za to sporo urozmaiceń. Straszące domki-labirynty; pociągi, mapy, po których się pływa, lub przemieszcza za pomocą np obracających się klocków, mapy w pełnym 3d (wszystkie mapy są trójwymiarowe, ale nie we wszystkich obrócimy kamerę o 360 stopni), mapy “pionowe”, w pewnym momencie nawet znajdziemy level, gdzie flaga oznaczająca metę jest zaraz na starcie, ale zaczyna uciekać i trzeba ją gonić! Nie powiem, zbierałem szczękę z podłogi po tej akcji. Gameplay jest dodatkowo urozmaicony przez fakt, że każda z czterech postaci ma delikatny bonus: Mario jest uniwersalny, Peach ma wbudowany slow fall, Luigi wysoko skacze, a Toad szybko biega. Jest to raczej miara osobistych preferencji. Czasem gra wymusi na nas grę konkretną postacią do zdobycia jakiegoś bonusu, ale chyba nie pomyle się wiele mówiąc, że każda postać ma jedną taką sytuację przez całą grę.
To jednak jeszcze nie wszystko! Każda mapa posiada ukryte trzy gwiazdki oraz jedną pieczątkę (pieczątki dodane w remasterze). Nieraz gwiazdki są naprawdę dobrze ukryte, a ich znalezienie jest bardzo satysfakcjonujące. Jednocześnie są potrzebne, żeby odblokować późniejsze levele, aczkolwiek nie zdarzyło mi się, bym musiał się wracać - liczba gwiazdek znaleziona w trakcie gry wystarczała. Pieczątki odblokowują nam naklejki do “albumu” w grze. Możemy je również wykorzystać nowo dodanym trybie foto.
Niepodrabialny styl Nintendo
Wybór mapy do gry jest prosty i ładny. Nintendo stworzyło nam tutaj “mapę świata’’ po której chodzimy ostatnią wybraną postacią. Światów jest osiem, każdy inny, każdy mający dodatkowo swoje małe znajdźki. Po pokonaniu Bowsera uzyskamy dostęp do czterech dodatkowych światów, gdzie mapy będą już większym wyzwaniem. Ogólnie pod względem poziomu trudności gra jest idealnie dobrana. Ani razu nie miałem poczucia, że mapa jest zbyt trudna. Wyzwania rosły wraz z postępami w grze, co pozwoliło być mi już w miarę przygotowanym i mieć opanowane sterowanie i skille. Skoro już wspomniałem, że bossem jest Bowser (bo któż by inny?), to może kilka słów o fabule: otóż... jest. Tym razem nie ratuje się Peach, a kolorowe wróżki. Koniec fabuły. Nie widzę w tym nic złego, nikt chyba nie gra w Mario dla historii?
Tyle samo można powiedzieć o grafice. Grafika jest typowo w stylu Mario i Nintendo. Kolorowa, pełna żywych kolorów, może trochę “dziecinna”, ale to w końcu zręcznościówka, w której docelowo mają odnaleźć się również najmłodsi. Nie można tu nic zarzucić. Jasne, nie jest to poziom najnowszych kart graficznych, ale Nintendo potrafi zaprojektować grafikę tak, żeby była po prostu ładna i nie raziła w oczy. Nie ma tu żadnych spadków FPS w trybie handheld, jak i gdy konsola jest w docku.
Różnice między handheldem i dockiem są małe: sterowanie dotykowe zostało zmienione na sterowanie żyroskopem w padzie. Klikamy odpowiedni przycisk, na ekranie pojawia się kursor, naprowadzamy go na odpowiednie miejsce i potwierdzamy. Proste i łatwe do zrozumienia. Szczerze mówiąc, nawet preferuje to robić tak, niż odrywać się od sterowania, żeby klikać w ekran.
Ważną częścią gry dla wielu jest gra w co-opie. Ten oczywiście jest, maksymalnie dla czterech graczy. Celem gry w kilka osób jest jednoczesne przejście mapy, jak i walka z innymi o punkty. Osoba, która wygra, będzie nosić koronę, do czasu aż wygra kto inny. Ot, taki smaczek. Gameplay jest tym bardziej chaotyczny, im więcej osób na raz będzie grało. W połączeniu z trochę chaotyczną pracą kamery (wszyscy są na jednym ekranie) robi się wesoło w sposób, który myślę, że docenią grupy znajomych na jednej kanapie.
Mario 3D World to kilkadziesiąt godzin dobrej zabawy. Nintendo udało się osiągnąć idealny balans w trudności: gra jest wymagająca, ale nie przekombinowana (co było sporą wadą pierwszej części). Wyzwanie rośnie z każdym światem, aż osiągnie punkt kulminacyjny na ostatnich trzech mapach, które sprawią problem każdemu. Osobiście nad ostatnią mapą spędziłem kilka godzin podzielonych na parę dni. Mimo wszystko takiej satysfakcji po ukończeniu nie czułem dawno w żadnej innej grze. Contentu jest bardzo dużo, zróżnicowanie nie pozwala się nudzić, dodatkowe znajdźki w postaci gwiazdek i pieczątek nie męczą jak np. w Odyssey, gdzie wyraźnie jest ich za dużo. Wszystko uzupełnione o ładną grafikę i klimatyczną muzykę. Nie wiem, czy udało mi się ukryć w tekście moją ekscytację, ale uważam, że jest to gra, którą można zamknąć w muzeum w Sevres jako wzór platformówki/zręcznościówki. Z wielkim spokojem i 100-procentową pewnością mogę wystawić ocenę 10/10.
Bowser’s Fury: dodatek czy osobna gra?
Chwila, zapomniałem o czymś? Tak, w końcu Nintendo do remastera dorzuciło również samodzielny dodatek, którym jest Bowser’s Fury. Zaraz na początku po uruchomieniu aplikacji zostaniemy zapytani którą grę uruchomić. Czas ładowania dla dodatku jest dużo dłuższy. To “zasługa” faktu, że zostało stworzone na silniku użytym do Mario Odyssey, który jest bardziej wymagający. Widać to od razu w grafice: ta, chociaż stara się naśladować 3D World, to jednak jest wyraźnie ładniejsza. Niestety oznacza to też, że w pewnych momentach gra wyraźnie gubi fpsy. Bowser’s Fury tak naprawdę nie ma żadnego związku z główną grą, poza tym, że w roli głównej są koty. Z tym że… tutaj są dosłownie wszędzie. Nie tylko koty. Kocie uszy mają drzewa, dzwony, łuki, budowle, Goomby, mewy… Mewy z kocimi uszami są totalnie urocze. Nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę. Po prostu Japończycy dali upust swojemu uwielbieniu. Odkrywanie co jeszcze ma kocie uszy, doprawia kolorytu rozgrywce.
Sama “standardowa” rozgrywka nie jest tu mocno odkrywcza. Lapcat Lake to lokacja open world, zdecydowanie większa niż poszczególne światy w Odyssey. Jezioro podzielone jest na kilka mniejszych lokacji, z których każda ma pięć słońc do zebrania. Te dostaniemy za rozwiązywanie zagadek, znajdziemy ukryte w różnych miejscach lub za zadania zręcznościowe. Te ostatnie nie są jakieś mocno odkrywcze: jest to swego rodzaju ‘the best of’ gier Mario. Na dobrą sprawę to nie wiem, czy nie pokrywają się z 3D World, to jednak nieistotne.
Bowser’s Fury zawiera w sobie jednak element mocno niestandardowy. Gra się zaczyna od przedstawienia Bowsera juniora, który prosi o pomoc w uwolnieniu taty spod wpływu czarnej mazi. Ta sprawia, że Bowser (który przez większość czasu jest uśpiony) co jakiś czas budzi się i w tytułowej furii próbuje nas dopaść. Na czas jego ataków świat się zmienia: niebo pokryje się ciemnymi chmurami, rozpęta się burza z deszczem i piorunami, sam boss do tego będzie rzucał meteoryty spadające na nas oraz używał innych ogniowych ataków. Wygląda to nieziemsko, gra staje się super dynamiczna, niestety to jest też ten moment, w którym wyraźnie konsola nie daje rady i nie raz odczujemy spowolnienia. Przerwać atak Bowsera możemy poprzez znalezienie jednego kociego słońca lub zebranie wielkiego kociego dzwonka: wtedy Mario zmienia się w wielką formę catsu i staje do walki z Bowserem.
Gra w kotka i myszkę
Całość Bowser’s Fury przebiega dokładnie w ten sposób: robimy standardowe zajęcia na mapie, a co jakiś czas musimy uśpić Bowsera, aż uzbieramy 100 słońc, żeby go uratować. Mario posiada te same skille i power-upy co w 3D World, natomiast co-op jest tylko na dwie osoby, gdzie druga osoba wciela się w rolę Bowsera juniora. Zauważalnym upgradem jest tu system wyboru power-upów: możemy je zbierać na później i mieć nawet po pięć każdego w zanadrzu. Gdy potrzeba konkretnego, po prostu wybieramy go z ekwipunku i gotowe. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się tego wprowadzić w remasterowanej grze. Jak wspomniałem wcześniej, to jest jeden element, który zdecydowanie bym w niej widział. W pewnym momencie Bowser pojawia się coraz częściej, podczas gdy słoneczek jest coraz mniej, a walka, chociaż widowiskowa jest zawsze taka sama. Do tego niektóre słonka są ukryte w sposób trudny do ogarnięcia, bez sprawdzenia na YT. Na szczęście dodatek raczej nie jest na tyle długi, żeby zdążyło poważnie znudzić, aczkolwiek mniej cierpliwe osoby mogą mieć inne zdanie.
Jeśli bym miał oceniać Bowser’s Fury osobno, to by to było jakieś 8/10: dodatek to dobrych kilka godzin dodatkowej zabawy, z bardzo powtarzalnym gameplayem. Jednak z racji tego, że nie jest to osobna gra, a “tylko” dodatkowy content to ocena nie ma tu raczej sensu. Mario 3D World + Bowser’s Fury to 10/10 i absolutny must have dla każdego posiadacza pstryczka, nawet jeśli dodatek delikatnie odstaje poziomem od głównej gry.
Plusy:
Dobrze zaprojektowane, krótkie mapy
Olbrzymia ilość contentu w głównej grze
Wielka różnorodność map, mechanik i wyzwań
Sensowny poziom trudności
Dodatek będący osobną, bardzo dobrą grą
Minusy:
Szkoda, że system power-upów nie został unowocześniony (na kształt tego w dodatku)