Mam wrażenie, że ten uwielbiany przeze mnie gatunek słabnie. Niegdyś esencja kanapowej rywalizacji przy konsoli, a w dobie rozwiniętego internetu i multiplayera jakaś tam ciekawostka. Wciąż są turnieje na dużych scenach tych największych marek, ale mało jest nowych odważnych próbujących namieszać. Za dzieciaka popularne było Mortal Kombat, Street Fighter, nieco później Tekken 3. Dziś popularne są… dokładnie te same serie.
Nie to, że mam z tym problem, bo takie MK, odkąd łapę na nich trzyma NeatherRealm Studios, rozkochało mnie na nowo. Po prostu lubię czasami zwiedzić nieznany grunt. Potrafię wspomnieć jakieś mniej znane tytuły sprzed lat, jak War Gods, czy Fighters Destiny - ktoś zna?
Słysząc o zbliżającym się na Switcha Omen of Sorrow, wskoczyłem w recenzenckie szaty bardzo szybko. Żaden research nie miał miejsca. Gdybym go zrobił, to może wiedziałbym, że gra zadebiutowała na innych konsolach sporo wcześniej i prawdopodobnie jest powód, dla którego o niej nie słyszałem. Pięcioletni tytuł doczołgał się na konsole Nintendo 23 marca 2023 roku. Mocno obolały przez wnętrzności Switcha…
Zemsta
…teraz planuje zemstę na graczach. Jeśli jest jakaś sztuka pisania opinii o grach, to właśnie ją wykoleiłem, bo na starcie napiszę, że to nie jest dobra gra. Na tym bijatykowym bezrybiu i Omen of Sorrow wypada ominąć szerokim łukiem. Mechanika walki jest toporna, a to negatywne wrażenie może być tylko potęgowane przy niektórych (cięższych) postaciach. Część z nich jeszcze da się zaakceptować zaciskając zęby, ale jest to niewielkie pocieszenie. Zacznijmy od tego, że jest tu 12 postaci. Zaakceptowałbym taki stan rzeczy jakieś 30 lat temu, a nie dzisiaj. Nawet jak wychodziło to na PlayStation 4 (rok 2018), to nie był nawet przeciętny wynik. Wąskie grono, ale zlitujmy się i uznajmy ich za akceptowalną zbieraninę. Mimo że to zrzynka z bardziej popularnych archetypów, a fan bijatyk szybko przypisze im popularniejszych odpowiedników.
Wyciągnięci z mrocznych klimatów i wypuszczeni graczom do wyboru. Od oczywistych, jak potwór Frankensteina czy Dracula, po bardziej pomysłowego Quasimodo, który został przemielony przez maszynkę gore. Wyszedł zwinny garbaty wojownik dzierżący mechaniczny sprzęt przyciągający wroga. Szkoda, że zabrakło odwagi/pomysłów/chęci, by takie ciekawe spojrzenie ukazać u innych. Nie będę opisywał każdego z osobna. Szacuje, że połowa była ok, a niektórzy z tych, którzy nie dojechali wizerunkowo, nadrabiali nieco przystępniejszą mechaniką walki (jak Gabriel).
Ręka, noga, rzut
Mechanika walki jest uboga i bardzo sztywna, co doskwiera, jak próbujemy przedrzeć się przez rozbudowane Story Mode. Rzadko kiedy gra zauroczy jakimś efektownym combo. Raczej mozolne ręka, noga, rzut. A przez założenia wymagające od nas skracanie dystansu, to powolne tempo sprawia jeszcze gorsze wrażenie.
Chyba najbardziej bawił mnie tutejszy mroczny rycerz Arctorius, który wymachiwał swoim mieczem w tak pokraczny sposób, że jeśli był wielkim rycerzem za życia, to nic dziwnego, że umarł. Przeciwnik mógł stać w miejscu, a ten by trafił wszystko naokoło. Chodzące Looney Tunes. Trudno przelać na papier to nieudolne wymachiwanie. Wspomniane Story jest okraszone ubogimi wstawkami filmowymi. Niby narracja stara się nas wprowadzić w horrorowy klimat, ale robi to z taką samą skutecznością, jak Arctorius wymachuje mieczem. Mimo to staram się doceniać wszelkie próby zaszczepienia jakiejś fabuły w bijatyce. Wolę coś takiego od arcade’owej drabinki, która i tu znalazła dla siebie miejsce.
Tam spotka nas tylko seria 8 rywali i ending w postaci tekstowego opisania wydarzeń, a w historii jakaś próba zaintrygowania przeplatającymi się wątkami. Z początku podobała mi się ciągła zmiana kontrolowanego bohatera. Nie pomagało to skaczącej z kwiatka na kwiatek ciągłości wydarzeń, ale zawsze jakaś różnorodność. Szybko jednak poznałem tych bardziej ociężałych wojaków i miałem dość Switcha na jakiś czas.
Smutek
Mogłem wziąć sobie do serca tytuł, bo faktycznie był on zwiastunem smutku. Stęskniony za bijatykami nie znalazłem tu ratunku. Całość ma spore czasy ładowania, a i wygląda na Switchu fatalnie. Starałem się o ładne screeny, ale z tym poziomem detali, to zadanie niewykonalne.
Mission Impossible to też próba przebicia się nowej marki do main streamu. Podpowiem wszelkim kolejnym pretendentom - zadbajcie najpierw o oczarowanie nas gameplayem. O całą resztę powinno być ciut łatwiej. Tu wydaje mi się, że był pomysł. A cała reszta - jakoś to będzie. I nie jest. Kończę, bo wewnętrznie krwawię.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie EastAsiaSoft