Visual novelki zadomowiły się w klimacie owianym szczyptą kryminału i zbrodni z dreszczykiem. Raptem kilka miesięcy temu mogliście zapoznać się z naszą recenzją Process of Elimination – jednak dla dużej rzeszy fanów to seria Danganronpa kojarzy się z dostarczeniem największych emocji. Tym razem studio Spike Chunsoft zdecydowało się postawić kolejny odważny krok do tego świata.
Co by było, gdyby złamać prosty schemat ściany tekstu na rzecz większej interaktywności? Zapraszam Was do miasta w którym nigdy nie zaznacie słońca, a fala zbrodni dzieje się tu na porządku dziennym. Oto Master Detective Archives: Rain Code.
Co by było, gdyby złamać prosty schemat ściany tekstu na rzecz większej interaktywności? Zapraszam Was do miasta w którym nigdy nie zaznacie słońca, a fala zbrodni dzieje się tu na porządku dziennym. Oto Master Detective Archives: Rain Code.
Master Detective Archives: Rain Code w sklepach od 239.00zł
Kroplą deszczu namaluję Cię
Już od pierwszych zapowiedzi można było zacierać ręce. Twórcy hitowego Dangana przygotowali dla graczy całkowicie nową historię na zupełnie innych zasadach. Tym razem postanowiono odejść od typowej dla ich gier narracji na rzecz większego nacisku na akcję. Przez to fani głowią się, czy gra wciąż stanowi visual novelkę, czy już pełnoprawny akcyjniak. Prawda podobno leży pośrodku – postaram się ustalić.
Jeśli mieliście okazję zagrać w gry Chunsofta, to na pewno wiecie, że ich największym atutem jest fabuła. Zwykle świetnie rozpisane postaci, wielopoziomowość narracji, mnóstwo zwrotów akcji i przejmujących wydarzeń – to tak naprawdę trzymało wielu z nas przed ekranami. Znajdą się jednak tacy, którym do całkowitej immersji brakowało możliwości przeżycia trójwymiarowości rozgrywki. Możliwość zwiedzenia na własną rękę lokacji, rozmowy z wybranymi postaciami, zajrzenia w każdy kąt. Wszystko to przed samą premierą obiecywał Rain Code. W grze przyjdzie nam wcielić się w młodego chłopaka Yumę Kokoheada, którego poznajemy w nietypowych okolicznościach. Yuma budzi się na dworcu w biurze rzeczy znalezionych i okazuje się, że całkowicie stracił pamięć. Na domiar złego zaczyna go prześladować tajemniczy głos. Będąc tym faktem równie zdezorientowany, co przerażony, to dzięki niemu odnajduje w kieszeni marynarki jedyną wskazówkę. Ta pomoże mu ustalić cokolwiek o samym sobie.
Jest to zaproszenie wraz z biletem na pociąg od Światowej Organizacji Detektywów (WDO) do współpracy z agencją Nocturnal Detective, znajdującej się w mieście Kanai Ward. List wskazuje również na to, że nasz podopieczny może tytułować się najznamienitszym określeniem Mistrza Detektywów. Nie mając wiele możliwości udaje się w pogoń za straconymi wspomnieniami.
Motorem napędzającym całą rozgrywkę będzie nasza relacja z właścicielką tego tajemniczego głosu. Nie obawiajcie się, nie zdradzę Wam za dużo, bo pokazywały to również same zwiastuny. Szybko okaże się, że nasz gagatek nawiązuje pakt z samą boginią śmierci. Co ciekawe, w grze jej imię to Shinighami, co w przełożeniu na język japoński oznacza dosłownie jej personifikację - ukazywana często jako istota pozaziemska, nierozerwalnie związaną ze śmiercią. Owa nierozerwalność odczuwalna będzie szczególnie przez naszego protagonistę. Z boginią na każdym kroku wiązać go będzie swoisty duchowy łańcuch. Chłopak wprawdzie zapłacił za to swoją przeszłością, ale zyskał nadzwyczaj silnego i potężnego sojusznika. Dla ludzi mocno zajawionych tematem, taki duet może kojarzyć się z niezwykle popularnym Death Notem, gdzie śledziliśmy relację Lighta z Ryukiem. Tutejsza wersja może nie będzie przepełniona tak dużym mrokiem, ale w kwestii rozrywki Bóstwa nad naiwnością śmiertelnika można wyczuć podobne intencje twórców. Z jednej strony oglądamy pocieszną twarz narzuconego przyjaciela, a z drugiej łatwo poczuć się trzymanym na smyczy.
Impostor
Cała nasza zabawa dzieli się na dwa aspekty. W świecie rzeczywistym zbieramy informacje, poznajemy świat i jego bohaterów, w formie mocno zbliżonej do visual novelki. Mamy możliwość poruszania się na własną rękę, ale lwią część spędzimy czytając kolejne dialogi. W drugim aspekcie doświadczymy wspomnianej akcji. Stanowi ją labirynt myśli, mocno kojarzący się z pałacem Sherlock Holmesa.
Do tego miejsca przeniesiemy się w momentach krytycznych. Chwilach, gdy jesteśmy zagubieni, szukając właściwej dedukcji, korzystając z poszlak zdobytych w świecie rzeczywistym. Tam stanowić one będą nasz oręż w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi, walka na argumenty zakłada tu nasz pasek życia, a rywalami będą podejrzani w naszym śledztwie. Takich przeszkód dzielących nas od prawdy jest tu więcej i nie wszystkie zakładają wymachiwanie mieczem. Czasami przyjdzie nam wybrać właściwe drzwi z tezą lub określić brakujące słowo. Wszystko w formie minigier. Niestety, żaden z Ciebie Sherlock, a wszystkie próby wykroczenia poza przewidywaną przez twórców ścieżkę skończą się powtarzaniem danej sekwencji. Twórcy starają się to ukryć pod fabularną otoczką młokosa, którym sterujemy. Shinigami zawsze nawróci nasze chybione działania. Ten brak wpływu na decyzję i linearność całości jest największą kulą u nogi całego Rain Code’a. Wystarczą dwa akty, by wyczuć co się święci. Jako gracz jesteśmy postawieni w roli biernego obserwatora ze złudnym poczuciem decyzyjności. Nawet dorzucone na siłę drzewko umiejętności jest dodatkiem ze znikomym wpływem na rozgrywkę. Rozciąga to dochodzenia do prawdy (w tym nasz czas spędzony z grą), ale w sposób natarczywy i sztuczny.
Ciągle pada
Można czuć się oszukanym przy takiej zagrywce, ale czy nadrzędnym celem wszystkich VN-ek nie jest przede wszystkim oczarowanie nas historią? A tą bardzo łatwo się zachwycić. Boli mnie, że nie mogę podyskutować szerzej o niuansach fabuły, ale zabierałabym wam przyjemność z grania. Od samego prologu jesteśmy wodzeni za nos. Czułam, że twórcy bawią się moim postrzeganiem świata przedstawionego. Trzeba być czujnym na każdym kroku.
Wydaje nam się, że znamy ten schemat, tę ekipę, te motywy, by zaraz doświadczyć prawdziwego trzęsienia ziemi i obudzić się w nowych realiach. Trudno oderwać wzrok obserwując częste zawirowania. Jeśli VN-ka ma być wciągającym czytadłem, to Rain Code dokładnie nim jest. A i nie samym tekstem człowiek tu żyje. Grę się wręcz zjada oczami. Styl artystyczny jest wybitny. W swoim gatunku nie ma sobie równych. Wszystko z pogranicza noir, z domieszką cyberpunka, w typowej dla nich, japońskiej polewie. Odczuwalne jest to, że zbrodnia czeka na każdym kroku. Czuć duchotę tego miejsca, a ciasne przestrzenie potrafią przytłoczyć – a Switchowi udźwignąć grafikę. Wszystko jest spójne, muzyka świetna, a dubbing tylko potęguje immersję.
Z deszczu pod fajną gierkę
Historia miasta wiecznego deszczu jest warta poznania. Przede wszystkim oferuje nieco przystępniejszą formę zabawy dla tych, którzy do tej pory stronili od visual novelek. Nie zasypuje nas ścianami tekstu, daje chwile wytchnienia dynamiczniejszymi aktywnościami, nawet jeśli miewają one swoje wtórne momenty. Yumę łatwo polubić, a Shinigami wręcz stworzona jest w taki sposób, byśmy ją pokochali.
Na bazie samej ich relacji dałoby się ugrać ciekawą historię, a tu dochodzi wielowątkowość Rain Code’a. Od wspomnianej utraty pamięci, po wątki wykraczającej poza niedoświadczoną głowę bohatera. Obiecuję, że to nie tylko poszukiwanie tożsamości. Pogrywanie ze śmiercią, istota bycia człowiekiem, miasto ze swoimi tajemnicami. Czy takie okoliczności dają możliwość na jakiś happy end? To pozostawiam do odkrycia. Ja jestem kupiona.
Master Detective Archives: Rain Code w sklepach od 239.00zł
Dziękujemy za klucz firmie Conquest Entertainment