Krzyżówka gry przygodowej i skradanki z mocnym naciskiem na zagadki logiczne. Cynthia: Hidden in the Moonshadow to gra rodzimego studia Catthia Games, która trafi na Nintendo Switch 10 stycznia 2024 roku.
Przenosimy się w niej do Doliny Tesany, gdzie prześledzimy brutalny powrót do wioski tytułowej bohaterki. Ciemna Magia zaczyna okupować tutejsze rejony. Najbliższej rodziny i naszego ukochanego próżno szukać na miejscu. Wszyscy zostali zamienieni w kamień, a czające się zło postanawia wykorzystać nas w swoim celu.
Quis es
Cynthia jest produkcją niezależną, co zamierza nam przypominać na każdym kroku. Te malownicze tereny ze screenów mogą sporo sobą obiecywać, ale sama konstrukcja świata nigdy nie planuje się przed nami otworzyć. Nawet płotka nie da przeskoczyć. Jest to prosta, liniowa skradanka, z okazjonalnymi zagadkami na naszej drodze.
Oczywiście wszystko powyższe nie oznacza, że łuk wypada odwiesić na kołek i skapitulować w próbach czerpania radości z gry. Wspomniałem o wszystkim na starcie, żeby ustalić tutejsze standardy. Łuk jest, ale nie służy do mierzenia “headów”. Cynthia nie jest żadną skrytobójczynią. Nawet nie chcę pisać, że nie ma szans w bezpośrednim starciu z tutejszymi Magami, bo nie ma tu walki. My mamy wszystkich przechytrzyć, a wykrycie zazwyczaj kończy naszą przygodę.
Słoń w składzie porcelany
Naszym zadaniem w każdym z 5 rozdziałów jest bezpieczne dojście do końca etapu, co najczęściej wiążę się z otworzeniem zamkniętych drzwi. Ścieżka jaką musimy przemierzyć jest dość oczywista, tak samo jak i sposób na rozwiązanie skradankowego problemu. Łuk może nam posłużyć do odwrócenia uwagi wroga, spuszczenia na jego głowę dość chybotliwej konstrukcji, a w dalszych etapach ograniczyć wizję nieprzyjaciół za sprawą specjalnych strzał.
Nigdy nie doszło tu do sytuacji, że postawiono przede mną ścianę i problem wymagał dłuższego pomyślunku. Przez tę grę się przepływa w swoim tempie. Dość puste tereny sprawiają, że każda przydatna rzecz wręcz prosi się o wykorzystanie, więc te spadające na głowę konstrukcje, to motyw przewodni zabawy - na dłuższą metę dość monotonny. Sztuczna inteligencja wrogów jest bardzo łaskawa, a ich wzrok poddaje wątpliwości. O słuchu nawet nie wspominam, bo Ci magowie nie przyszli tu nasłuchiwać wiatru, ani tym bardziej wszelkich głośnych uderzeń, poza tymi, które mają odwrócić ich uwagę. Są po prostu głupi. Nawet jest możliwość skutecznie im uciec, gdy nas zobaczą. Twórcy wiele nam wybaczają na tym polu. Sam Fisher i Codename 47 mogą spać spokojnie. Cynthia nie ma zamiaru ich okradać z fanów.
Sprintem do mety
Wszelkie zagadki logiczne też pozostawiają sporo do życzenia. W zasadzie tkwimy cały czas w tych samych patentach, gdzie wprowadzamy na kamiennych podestach wyryty przed nami “kod”. Daje to nieco odskoczni od zrzucania baranom na głowę tych wszystkich śmieci, ale chciałoby się nieco więcej wysilić szare komórki. Gra nieco przeistacza się (na plus) w późniejszych rozdziałach, ale kiedy to robi, to zaraz serwuje napisy końcowe. Nowe zagadki i nowe formy pokonywania rywali, to w zasadzie zwiastun końca. Przejście Cynthia: Hidden in the Moonshadow to robota na 1-2h (i to tak maksymalnie te dwie). Podczas naszej przygody zbieramy znajdźki w formie książek poszerzających wątek fabularny, odkrywamy nowe stroje dla bohaterki, a chętni mogą jeszcze postrzelać do tarcz poukrywanych w świecie gry. Oczywiście jeśli starczy nam strzał, bo wprowadzono tu prosty system craftingu, gdzie będziemy mogli ulepić naszą “amunicję”. Miły dodatek, ale niewiele dający całości. Jeśli przyszłoby mi podnosić gotowe strzały z ziemi, to nie tęskniłbym nad trzymaniem przycisku przy ognisku.
Indyk/Indyk
Nie odmówię jednak, że to wszystko spina się na… dość przyjemną przygodę. Rozkładając na czynniki pierwsze można mieć kiepskie zdanie o Cynthia, a finalnie grało mi się w to całkiem przyjemnie. Na pewno pomaga wszystkiemu świadomość, że ta historyjka ma bardzo dobre tempo, a w połączeniu z dość banalnym poziomem trudności, łatwo się przekonać do jeszcze jednego etapu.
Oczywiście takie podejście bardzo szybko nas doprowadzi do mety. Pozwoli to jednak posłuchać nieco pokracznego dubbingu antagonisty, który śmiało mógłby robić za jakąś (udaną) parodię. Cała ta historia miewa takie momenty. Takiego uroczego kiczu.
Na świecie są indyki i indyki. Coraz częściej spotykam się z podziałem niezależnego gruntu. Urósł on w siłę tak mocno, że duże firmy pod pikselową przykrywką wydają grę bogatą w zawartość lub doświadczone ekipy po prostu cenią sobie swoją niezależność (i mogą sobie na nią pozwolić), a ich produkcje są dopieszczone w każdym calu. Drugi indyk to ten raczkujący, stworzony często przez garstkę pasjonatów. Tak właśnie odbieram Cynthia. Projekt, który pokazuje, że przy większym budżecie i wsparciu mogłaby się na tych fundamentach narodzić bardzo przyzwoita gra. Wbrew wielu wymienionym mankamentom czuć tu potencjał.
...a i kota pogłaskaćmożna wypada.
...a i kota pogłaskać
Dziękujemy firmie Catthia Games za dostarczenie gry do recenzji.