Transistor to kolejna (druga) produkcja studia Supergiant Games, twórców niesamowicie dobrze przyjętej gry Bastion. Mają one wiele cech wspólnych, w związku z czym znajdziecie w tej recenzji sporo odniesień do Bastionu. Na naszą ulubioną konsolę Nintendo Switch gra trafiła w 2018 roku. Pierwotnie wyszła ona w roku 2014 na platformy PC oraz PlayStation 4
Transistor to gra akcji-RPG w klimacie sci-fi. Gracz (a w zasadzie główna bohaterka) zdobywa potężną broń nieznanego pochodzenia. Przedziera się ona wraz ze swoim orężem przez futurystyczne miasto, w którym dzieje się coś złego. Gra łączy turową walkę z szybką akcją oraz przemierzaniem kolejnych planszy. W trakcie naszej przygody odkrywamy tajemnice dziwnej broni, tytułowego Transistora oraz podążamy śladem jego dawnych właścicieli.
Fabuła
Żyjemy w mieście przyszłości o nazwie Cloudbank. Tutaj pogodę wybiera się w ulicznych ankietach, a neony rozświetlają mrok każdej nocy. Nazywają nas Red i jesteśmy piosenkarką. Pewnego dnia w klubie, w którym miał się odbyć nasz koncert, dochodzi do zamachu. Stoi za nim grupa o nazwie Camerata. Jest to tajemnicza organizacja sterująca z cienia wszystkim, co się dookoła dzieje. Zamach się nie udaje i tytułowy Transistor, wielki miecz, przebija mężczyznę, który nas ochronił. Jednak on nie umiera, a Transistor pochłania jego osobowość. Nasza Red traci głos, ale miecz rozmawia z nami głosem wspomnianego mężczyzny. Wyruszamy więc wspólnie w podróż mającą na celu wymierzenie sprawiedliwości i odkrycie powodu zaistniałych wydarzeń.
Mechanika gry
Nie mogę się powstrzymać, aby na wstępie nie zaznaczyć, że głos naszego miecza to ten sam głos, który mogliśmy usłyszeć w roli narratora w pierwszej produkcji tego studia, czyli grze Bastion (o której niedawno również pisałem recenzję). Prowadzi on z nami rozmowy, a w zasadzie monologi, które posuwają fabułę naprzód.
Ponownie dostajemy widok z rzutu izometrycznego (jak w Bastionie) na otaczający nas świat. Muszę przyznać, że ten świat jest oszałamiający. Neony, światła, futurystyczne konstrukcje. To sprawia, że jesteśmy niesamowicie ciekawi tego otoczenia. Opustoszałe miasto jest piękne, ale i na swój sposób przerażające.
Sama gra jest liniowa. Odwiedzamy kolejne miejsca i poruszamy się po zamkniętych przestrzeniach. Niemniej jednak nie uważam tego za wadę. Jest to po prostu spasowana zębatka w całym, skomplikowanym mechanizmie tej gry i idealnie wkomponowuje się w fabułę, jak i prowadzone walki.
Rozgrywka prowadzona jest na dwóch płaszczyznach. Poruszanie się po mieście odbywa się najbardziej intuicyjnie, jak można to sobie wyobrazić. Ot zwykłe chodzenie i czytanie newsów na ekranach rozsianych po mieście czy przechodzenie przez kolejne drzwi. Walki natomiast odbywają się w czasie rzeczywistym. Typowy hack’n’slash. Tu pojawia się następna ciekawostka. Dostajemy możliwość zatrzymania czasu i zaplanowania kolejnych ruchów, tak przemieszczania się, jak i ataków. Każda akcja zużywa trochę z naszego paska ruchu. Następnie klikamy “Play” i postać wykonuje nasze założenia taktyczne. Kolejno mamy chwilę walki “na żywo”, gdy pasek ładuje się do pełna. Zazwyczaj o tym informuje nas, nasz towarzysz.
W odróżnieniu od Bastionu nie dostajemy tu arsenału broni. Naszym orężem jest Transistor, ale możemy wybrać do 4 umiejętności miecza, z których będziemy korzystać. W grze noszą one nazwy “funkcji”. Pozyskujemy je, znajdując innych ludzi. Transistor wchłania ich, zdobywając ich wiedzę oraz otrzymując kolejne funkcje. Dodatkowo każdą funkcję możemy rozbudować o zdolność pasywną, wykorzystując inną funkcję. Sami wybieramy, do której funkcji chcemy daną zdolność dodać. Musimy jednak uważać, ponieważ każda funkcja wykorzystuje pewien zapas pamięci, a mamy jej ograniczoną ilość. Przykładowo Crash() zabiera jedną komórkę pamięci, a Help() już 4. Dzięki temu gra robi się zdecydowanie bardziej taktyczna.
Ciekawym mechanizmem jest wyłączanie funkcji, gdy stracimy za dużo zdrowia. Wtedy losowa umiejętność jest wyłączona i pozostaje nam korzystać z pozostałych. Po walce, w odpowiednich punktach możemy ją uruchomić ponownie. Tymi punktami są Access Pointy, które służą również do zapisu gry.
Walczyć będziemy z tak zwanymi “Procesami”. Są to najczęściej biało-czerwone stworki przypominające różnej maści roboty. Gdy je pokonamy, wyrzucają z siebie “Cells”, które podnosimy. Jeśli tego jednak nie zrobimy w odpowiednim czasie, to przeciwnik się odradza. Ciekawy mechanizm nie pozwalający nam bezmyślnie używać funkcji w każdym kierunku na ślepo, a obserwować co dzieje się dookoła nas. Sami przeciwnicy są różnorodni. Mamy wielkie procesy wywołujące trzęsienia ziemi dookoła siebie. Są też kamery robiące nam zdjęcia i zasłaniające migawkami na chwile pole widzenia. Znajdą się też jednostki wspierające jak “węgorze”, do których zranione procesy podchodzą, żeby się leczyć lub małe antenki satelitarne dające tarcze okolicznym jednostkom.
W Bastionie mieliśmy “błogosławieństwa bogów”, które zwiększały wyzwanie podczas walk, ale i dawały ciekawe nagrody. Tutaj również mamy taki mechanizm i zwie się on “Process Limiters”. Utrudnienia odblokowujemy z czasem i sami wybieramy, które z nich mają być aktywne. Przykładowo jeden z nich powoduje, że po pokonaniu przeciwnika, “Cells” ma dodatkową osłonę, którą musimy przebić, aby go podnieść. Dzięki temu, jeśli gra jest dla nas zbyt łatwa, to sami możemy ją sobie utrudnić.
Ponownie, tak jak w Bastionie mieliśmy swój “Bastion”, tak tutaj mamy “Backdoor”. Jest to przestrzeń do odpoczynku. Możemy pokopać piłkę z naszym zwierzakiem, uruchomić gramofon z soundtrackiem czy położyć się w hamaku, gdzie Transistor uraczy nas swoimi przemyśleniami. Mamy tutaj również dostęp do kilku drzwi, malowniczo położonych na drzewie. Są to teleporty do aren z wyzwaniami. Jest ich kilka rodzajów. Pierwszy takie wyzwanie to eliminacja wszystkich wrogów w 32 sekundy. Nagrodą za sukces było odblokowanie kolejnego soundtracku.
Jak więc widać, że sama gra jest rozbudowana (bardziej niż w Bastionie) i w pierwszym momencie możemy czuć się lekko zagubieni. Jednak mija to po kilku potyczkach i napotkanych Access Pointach.
Audio i grafika
Studio Supergiant Games ponownie stanęło na wysokości zadania. Oprawa graficzna jest zjawiskowa. Chętnie oglądamy świat, pełen złotych akcentów, interesujących brył i widoków. Nieruchome plansze, które dostajemy w formie przerywników, to małe dzieła sztuki. Cyfrowa otoczka taktycznego planowania walki przypomina mi Matrixa. Nie mamy tu pełnoprawnego trójwymiaru czy oszałamiających cutscenek rodem z produkcji Marvela. I wiecie co? Bardzo dobrze. Ten klimat jest nie do podrobienia.
Znowu (jak w Bastionie), pomimo rewelacyjnej oprawy graficznej, to muzyka zasługuje na najwyższą ocenę. Kolejny soundtrack, który osłuchiwałem wiele miesięcy pomimo nie grania już w tę produkcję. Ten sam lektor co w Bastionie, którego głos zapada w pamięć. Jego uwagi na każdy temat są bardzo przyjemne. Chcemy skądś wyjść? Usłyszymy komentarz, że to na nas pora. Przejdziemy jakieś wyzwanie? Transistor mówi, że jest ciekaw, co znajduje się za kolejnymi drzwiami. I to jedyny głos, jaki uświadczymy. Ciekawy minimalizm, a jednak sprawdza się wręcz rewelacyjnie.
Rozgrywka
Transistor to chyba moja ulubiona gra. Jej fabuła bardzo utkwiła mi w pamięci mimo upływu lat. Z nieukrywanym sentymentem powróciłem do niej na Switchu. Gra opiera się na wielu pytaniach bez odpowiedzi. Kim jest rudowłosa Red? Skąd wzięły się procesy? Czemu miasto jest takie puste? Co nas łączy z Transistorem? Te, i wiele innych, pytań, pchają nas do przodu w głąb Cloudbank. Gra nie traktuje gracza jak ignoranta i nie podaje odpowiedzi wprost. Trzeba się wczuć w to, co dzieje się dookoła, żeby poskładać sobie poszczególne elementy.
Dodatkowo, dialog pomiędzy Red i Trasistorem ma w sobie coś magicznego. On wygadany, ona niemowa. Ruda przy terminalach wpisuje swoje uwagi na klawiaturze w formie komentarzy do wyświetlanych wiadomości. Dzięki temu poznajemy trochę co siedzi w jej głowie. Ta tajemnicza i nieoczywista fabuła jest bardzo dobrze przemyślana. Wciągnąłem się w nią w nieopisany sposób, a finał rozgrywki był dla mnie przeżyciem prawie takim samym jak w grze Valiant Hearts: The Great War. Łezka zakręciła mi się w oku.
Przeniesienie narratora opowieści z głównego bohatera na jego towarzysza (jak w Bastionie) sprawdza się perfekcyjnie. Zwłaszcza z tym lektorem. Ponownie dostajemy niesamowite przeżycia pod kątem muzyki, którą nucimy jeszcze długo po zakończeniu rozgrywki.
Turowa mechanika walk urzekła mnie, z jednej strony, swoją prostotą, a z drugiej sensem działania i możliwościami. Potężna ilość opcji łączenia funkcji ze sobą, aby stworzyć tą najbardziej dopasowaną do nas, robi wrażenie. Sam poświęciłem wiele czasu na szukanie czegoś odpowiedniego dla mnie.
Małym minusem może być fakt, że większość lokacji wygląda podobnie. W teorii są one dopracowane z mnóstwem szczegółów, ale jednak wszystkie takie same.
Na koniec pozostaje kwestia językowa. Brak tu języka polskiego, choćby w napisach. A gra posiada bardzo dużo tekstów i to one popychają naprzód nasze działania.
Reasumując, widzimy tutaj, że twórcy bardzo wzorowali się na Bastionie, zmieniając tylko niektóre elementy. Z jednej strony to dobrze. Po co zmieniać coś, co działa, skoro można to wykorzystać, zmieniając otoczkę i modyfikując niektóre mechanizmy. Z drugiej strony miałem poczucie powielania schematów z pierwszej produkcji studia. Mimo to uważam grę Transistor za niesamowite dzieło audio-wizualne, które trafi do serc większości graczy.
Plusy:
Fabuła — Wciągająca i tajemnicza
Grafika — Poziomy grywalne, jak i przerywniki są pięknie namalowane
Muzyka — Ponownie mamy tutaj kontakt z pełnoprawnym soundtrackiem, którego chce się słuchać długo po przejściu gry
Minusy:
Powtórka z rozrywki — Jeśli ktoś najpierw zagra w Bastion-a, będzie miał delikatne DejaVu